Zapaść psychiatrii dziecięcej. Od dawna jest źle
Od początku pandemii statystyki dotyczące samobójstw wśród polskich dzieci wystrzeliły na orbitę. Tymczasem polska służba zdrowia jest nadal niedofinansowana, pieniędzy brakuje najbardziej w psychiatrii, a psychiatria dziecięca znajduje się już na samym dnie budżetowego akwarium, przykryta jeszcze metrami mułu. Raport NIK z 2020 r. był druzgoczący – wykazał, że w kilku polskich województwach w ogóle nie ma oddziałów dziennych dla dzieci, na Podlasiu brakuje oddziału całodobowego. Czas oczekiwania na przyjęcie sięga kilku miesięcy, zdarzają się też problemy z miejscami dla osób wymagających natychmiastowej hospitalizacji. O tym, jak z kolei wyglądają już działające oddziały psychiatrii dziecięcej, pisał chociażby Janusz Schwertner w nominowanym do Grand Pressa reportażu „Piżamki”.
Po znalezieniu już miejsca, okazuje się bowiem, że pobyt nie gwarantuje w żaden sposób polepszenia stanu młodego człowieka. Ponadto nie istnieje profilaktyka w szkołach, w których psychologów albo nie ma, albo mają godzinny dyżur raz w miesiącu – na który i tak część osób nie przyjdzie, bo się wstydzi. Na skutek zaś pandemii dzieci zostały zamknięte na długie miesiące w domach z ograniczonym kontaktem z rówieśnikami, skazani na rodziców, którzy często uważają, że problemy psychologiczne to ściema, bo za ich czasów nikt nie narzekał, i lubującymi się w wyzywaniu swoich pociech od „psychopatów”.
Zapaść psychiatrii dziecięcej. Może być jeszcze gorzej
Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży (116 111) zdaje się być z kolei stopniowo wyciszany na rzecz Dziecięcego Telefonu Zaufania Rzecznika Praw Dziecka (800 12 12 12). Ten pierwszy, prowadzony przez Fundację Dajemy Dzieciom Siłę, był do 2016 r. współfinansowany przez państwo. Następnie musiał przejść do sektora prywatnego, by ponownie dostać skromne kwoty w latach 2020-2021 r. Obecnie rząd Mateusza Morawieckiego wzgardził rzuceniem dofinansowania w kwocie 130 tysięcy złotych – co to jest w skali budżetu państwa?
Pozostaje uruchomiony przy RPD Dziecięcy Telefon Zaufania, który jednak już na wejściu budzi, właśnie, mniejsze zaufanie. Dręczą Cię w szkole, biją na podwórku? – te pytania zadaje strona internetowa rzecznika na wejściu. A może ktoś wpuścił do sieci Twoje kompromitujące zdjęcie? Gwarantuję, że na tak postawione pytanie obcej osoby większość dzieci nie będzie zainteresowana dalszą rozmową. Tymczasem telefon zaufania fundacji dysponuje podstroną LGBT+Ja. A co na takie dictum powiedziałby pan rzecznik?
Przecież obecny RPD Mikołaj Pawlak to fanatyk religijny i zwolennik Ordo Iuris, znany z wypowiedzi chociażby o tym, że „idea LGBT jest sprzeczna z polskim rozumieniem patriotyzmu”, albo że „trzeba rozróżnić, czym jest klaps, a czym bicie”, bo „klaps nie zostawia wielkiego śladu”. Osoby zatrudnione na słuchawce RPD prawdopodobnie będą szczerze chciały pomóc – jednak czy ktoś da gwarancję, że z takim szefem jego współpracownicy zrozumieją problemy trzynastolatek z wielkiego miasta?
Ale czemu nie zadzwoniła, skoro jest telefon?
Na powyższe nałożyła się dzisiaj rano informacja o próbie samobójczej, podjętej w nocy przez osiemnastoletnią influencerkę Julię Pelc, mającą na chwilę obecną 166 tysięcy followersów na instagramie jako „Queenoftheblack”. Całość tego dramatu została upubliczniona w relacjach tej dziewczyny. Darujemy sobie opis tej sytuacji, bo nikomu to nie pomoże. Julia ponoć znalazła się bezpieczna w szpitalu, jednak to tylko dowód na dramatyczną sytuację nastolatków w kraju. Wiadomo, że osoba znajdująca się na takim świeczniku nie ma wcale łatwiej, bo każdy jej ruch i potknięcie zostaną natychmiast wytknięte i skomentowane właściwie na żywo.
Tu jednak należy wprowadzić nowy postulat do tej dyskusji. Otóż uważam, że telefon zaufania dla dzieciaków to znacznie za mało. Nie możemy ograniczyć się do nadziei, że ktoś z problemami, które mogą mu nie pozwalać na wstanie z łóżka albo wyjście z pokoju, skontaktuje się samodzielnie z infolinią, czy też nawet napisze na czacie. Sama idea takiego telefonu to pokłosie liberalnej wizji świata, w której jakiś nastoletni „homo economicus” zawsze będzie działać w 100% racjonalnie celem realizacji swoich założonych celów.
Tymczasem wystarczy mieć oczy i uszy, by dostrzec, że to fikcja w przypadku przekroju społeczeństwa, a co dopiero dla dzieciaków, którzy dopiero uczą się świata. Darujmy też sobie rzekome zauważanie problemów dzieci przez rodziców, którzy pozostają zazwyczaj wyłączeni z internetowych baniek swoich „pociech”. Dlatego też postuluję, żeby w systemie wsparcia psychicznego zdjąć ciężar podjęcia inicjatywy z osoby cierpiącej na organizacje, które powstały celem pomagania.
Zapaść psychiatrii dziecięcej. Przestańmy czekać, aż się zgłoszą
Powiedzmy sobie wprost – zasługujemy na instytucjonalną sieć wsparcia, która będzie wspierać psychologicznie i edukacyjnie w internecie oraz będzie działać na zasadzie aktywnego monitoringu, a nie jedynie pasywnie oczekiwać, a nuż ktoś się zgłosi. Żyjemy w czasach metaverse, a dinozaury postulujące oddzielenie tego, co w sieci, od tego co „w realu”, słusznie wymarły.
Szkoły w ramach swojej „misji wychowawczej” monitorują to, co dzieje się na ich włościach, a rodzice teoretycznie to, co w ich domach. W tym wszystkim internet pozostaje liberalnym El Dorado, Dzikim Zachodem albo Polską lat 90., gdzie można robić, co się chce. Efektem jest nie tylko rozkwit zjawiska patostreamingu. Złota, niekontrolowana wolność w połączeniu z lockdownami przyniosła dzieciakom znaczące pogorszenie ich ogólnego stanu psychicznego.
Nie chcę postulować, żeby całkowicie wrzucić nastolatków pod but, albo kontrolować je poprzez jakieś blokady rodzicielskie czy „przyjazną, otwartą rozmowę”, bo każdy zasługuje na własne życie i związane z nim tajemnice. Niemniej jednak, takiej Julii Pelc naprawdę można było pomóc wcześniej. Dziewczyna robiła sobie krzywdę rok temu, co transmitowała w internecie, tak jak resztę swojego życia, właściwie na żywo.
Tymczasem w obecnym stanie prawnym w Polsce nie można nikogo zmusić do przyjęcia pomocy psychiatrycznej, jeśli nie zagraża fizycznie sobie albo innym. W efekcie Julia mogła na długo przed ukończeniem 18. roku życia robić sobie dziary na twarzy czy zapisywać się na „walki” w formule Fame MMA (miała wkrótce wziąć udział w tej samej gali, co patostreamer Jaś Kapela) i sprzedawać to wszystko jako produkt w internecie.
Inną koniecznością byłoby obligatoryjne zatrudnienie psychologów, i to na pełen etat, w każdej szkole. Tu rozwiązanie jest bardzo proste – należy zabrać pieniądze i czas służące nauce katechezy i przeznaczyć je dla kogoś, kto będzie zdolny rozwiązywać prawdziwe problemy uczniów. Tak naprawdę każda dorastająca osoba zasługuje przynajmniej na pełną konsultację raz na kilka tygodni, niezależnie od tego, czy wszystko wydaje się być w porządku. Jeśli tak jest, nie ma tematu – ale gdy przestanie, w ramach właśnie monitoringu będzie można odpowiednio wcześnie zareagować.
Polecamy:
Czy są ludzie, którym nie da się pomóc? Być może, ale na pewno trzeba próbować. Ktoś powie, że wspomniana influencerka jest dorosła i wie, co robi. Po pierwsze, chyba jednak nie wie, a po drugie, to nie znaczy, że już nie zasługuje na wsparcie. Niemniej jednak, jesteśmy na takim etapie, że oczywiście lepszy telefon zaufania niż nic. A rządzące nami stare dziady aktualnie proponują śmiertelnie przerażonym nastolatkom, których zupełnie nie rozumieją, właśnie to drugie.