Silvio Berlusconi ma szansę na powrót do wielkiej polityki. Kadencja 80-letniego Sergio Mattarelli dobiega końca. Choć na początku wytykano mu brak charyzmy i klasyczne żyrandolstwo (szczyt szydery osiągnął chyba Donald Trump nazywając go prezydentem Mozzarellą), to pandemia sprawiła, że Włosi zapamiętają go raczej jako męża stanu. To Mattarelli w obliczu kryzysu rządu Giuseppe Contego wezwał na pomoc Mario Draghiego, który jako – teoretycznie bezstronny ekonomista – miał wyciągnąć kraj z postcovidowego kryzysu. Niemal wszystkie strony parlamentarnej układanki, uznały że to krok w dobrym kierunku. Przynajmniej do czasu szalejącej pandemii. Ostatecznie żywotność włoskich rządów jest niezwykle krótka, więc dla wszystkich partii była to okazja do złapania oddechu przed kolejnym rzuceniem się sobie do gardeł.
To właśnie Draghi ma największe szanse na zastąpienie Mattarellego, tyle że sam prawdopodobnie nie będzie chciał sprawować tego urzędu. Raz, że oznaczałoby to powrót do bitwy partykularyzmów i zachwiałoby i tak chwiejną równowagą. Dwa, że prezydent ma we Włoszech – poza kilkoma istotnymi kompetencjami – głównie znaczenie symboliczne. Gdyby 75-letni Draghi zdecydował się na taki krok, jednocześnie na dobre przywitałby się z emeryturą.
Na urząd ostrzy sobie też zęby 85-letni Silvio Berlusconi. Były premier znany z serii obyczajowych skandali, złamał konwenanse i publicznie powiedział, że jest zainteresowany objęciem urzędu. To zaskakujące, bo we Włoszech wybór prezydenta jest zbliżony do wyboru papieża. Trudno zaś wyobrazić sobie kardynała, który publicznie mówi, że chciałby zostać namaszczony przez Boga.
Prezydenta wybiera kolegium elektorskie. Każdy z ponad tysiąca elektorów podchodzi do urny, do której wrzuca karteczkę z zapisanym nazwiskiem kandydata. Te następnie są publicznie odczytywane, co trwa całymi godzinami, a przecież prezydent nie musi być wyłoniony w pierwszym głosowaniu. Ostatecznie chodzi więc – zupełnie tak jak w Watykanie – o zakulisową grę partyjną.
Silvio Berlusconi. Jakie ma szanse?
Silvio Berlusconi był w tym mało subtelny. Już latem jego asystenci dzwonili do parlamentarzystów, których uznali za „niezdecydowanych” aby namawiać ich na poparcie Silvio. Mówiło się także, że padły propozycje korupcyjne, a media wyły z oburzenia nazywając Berlusconiego na Kwirynale nie gwarantem Konstytucji, a prostytucji.
Podobno rozgłos byłemu premierowi nie pomógł, ale jeśli Draghi nie zgodzi się pełnić funkcji, to kto wie, może w drugim lub trzecim głosowaniu temat Berlusconiego wróci. Gdyby do tego doszło i Silvio zostałby głową państwa, byłby to odpowiednik ponownego wybrania Donalda Trumpa w 2024 roku.
Gdy Berlusconi żegnał się z fotelem premiera w 2011 roku, opinia publiczna była przekonana, że to jego koniec w polityce. Kraj był pogrążony w kryzysie ekonomicznym, a jego premier w kryzysie wizerunkowym. Ciążyły na nim zarzuty o nadużycie władzy, konflikty interesów w relacjach z biznesem, łapówkarstwo i seks z nieletnią. Z tych ostatnich został oczyszczony, ale to nie zmieniło jego beznadziejnego położenia. Do 2013 zasiadał w parlamencie, ale został z niego wyrzucony, gdy udowodniono mu oszustwa podatkowe.
Odejście Silvio nie przyniosło oczyszczenia. Nastały czasy populistycznego Ruchu Pięciu Gwiazd, nacjonalistycznej Ligi (dawniej Ligi Północnej optującej ze federalizacją Włoch), czy Braci Włochów. Ich wersja konserwatyzmu i nacjonalizmu okazała się tak hardkorowa, że nawet w lewicowej la Repubblice można było przeczytać o „tęsknocie za Berlusconim”. Ceni go także umiarkowany premier Draghi, bo dzięki pośrednictwu Silvio był w stanie ułożyć swoje relacje z nową prawicą.
Czy mimo wszystkich wyroków i oskarżeń Silvio Berlusconi zostanie w pełni zrehabilitowany? Tego dowiemy się za kilka dni. Początek prezydenckiego show już w poniedziałek.
Zobacz też: