O stylu gry reprezentacji Polski na Mistrzostwach Świata w Katarze napisano już wiele, choć po prawdzie nie ma za bardzo o czym pisać. Już przyjmując dość podstawowe założenie, że piłka nożna to dyscyplina, w której chodzi o zdobywanie bramek, można mieć problem z odpowiedzią na pytanie „w co grali Polacy?”. Statystyki potwierdzają ogólne wrażenie, że nie było na mundialu drużyny, która byłaby tak bardzo niezainteresowana strzelaniem goli, co podopieczni Czesława Michniewicza.
Robert Lewandowski nie chce drużyny, która nie gra w piłkę
Fakt, że grając tak mało ambitnie i tak bardzo defensywnie, Polacy awansowali do rundy pucharowej, należy traktować jako dziwny wybryk losu. Po fatalnym meczu z Argentyną, kończącym fazę grupową, „Biało-czerwoni” już bez wielkiej presji zagrali z obrońcami tytułu i jednym z faworytów trwającego turnieju – Francją. Różnica klas między zespołami była aż nadto widoczna, szczególnie pod koniec spotkania, ale Polska miała swoje szanse i mecz mógł ułożyć się różnie.
Po końcowym gwizdku i porażce 1:3, polscy piłkarze byli proszeni przez dziennikarzy o podsumowania turnieju. Dwaj najlepsi zawodnicy, Robert Lewandowski i Piotr Zieliński wyraźnie dali do zrozumienia, że zachowawcza taktyka obrana przez trenera na mistrzostwa nie pozwoliła na wykorzystanie ich atutów. Kapitan reprezentacji od jej zmiany uzależnił nawet swoją przyszłość w drużynie.
– Radość z gry jest potrzebna. To będzie ważny element, nawet w niedalekiej przyszłości. Oczywiście, jest inaczej jak próbujemy atakować. Gdy gramy bardziej defensywnie, tej radości nie ma – przyznał Lewandowski. Te wypowiedzi zostały odczytane jako wotum nieufności dla Czesława Michniewicza.
Tuż po zakończeniu fazy grupowej serwis weszlo.com (należący do przyjaciela selekcjonera, Krzysztofa Stanowskiego) poinformował, że po awansie do 1/8 finału mundialu jego kontrakt został automatycznie przedłużony do połowy 2024 roku na mocy odpowiedniej klauzuli. Informację tę zdementował szybko PZPN, a prezes związku Cezary Kulesza miał wpaść w furię.
Czesław Michniewicz podbija stawkę. 10 zamiast 5 milionów premii
Michniewicz poprowadził reprezentację do awansu, ale zarówno piłkarzom, jak i kibicom (choć nie wszystkim), podpadł stylem, jaki jej narzucił. Dyskusja o tym, czy należy przedłużać z nim kontrakt na czas eliminacji do następnego turnieju (Euro 2024 w Niemczech), dopiero się rozpoczynała. A wspomniany (fake)news na Weszło miał zapewne przygotować opinię publiczną na narrację: osiągnął historyczny sukces, prolongata umowy należy mu się jak psu buda. Teraz wydaje się, że dyskusja jest już zakończona.
Dziennikarze Wirtualnej Polski ujawnili, że premier Mateusz Morawiecki obiecał piłkarzom premie za awans do następnej rundy mundialu. Mowa o kwocie 30 mln złotych, która miała zostać „dorzucona” do pieniędzy, które PZPN miał dostać od FIFA za awans Polski do 1/8 turnieju. W tym przypadku to 13 mln dolarów, z czego piłkarze mieli otrzymać 40 proc. (ok. 23 mln zł do podziału). To właśnie premia od premiera miał być powodem sporu między sztabem szkoleniowym a piłkarzami.
Michniewicz przed meczem z Argentyną miał „upomnieć” się o 10 mln zł dla siebie i swoich współpracowników, a Lewandowski przypomnieć trenerowi, że wcześniej uzgodnili, że sztabowi przypadnie dwa razy mniejsza kwota. „W rozmowach aktywnie uczestniczył też asystent trenera, Kamil Potrykus, który naciskał na jak najszybsze wypracowanie zasad podziału” – czytamy na stronie meczyki.pl. Wtedy też kapitan kadry miał powiedzieć „stop” i odroczyć rozmowy na czas po turnieju.
Od „wstydu nie było” do „wstydu nie macie”
Innymi słowy, zamiast skupić się na przygotowaniach do najważniejszych meczów, Michniewicz i jego ludzie wywierali presję na piłkarzach i podbijali stawkę. Dodatkowo premia, którą Morawiecki obiecał Michniewiczowi, miała zostać przekazana bezpośrednio drużynie, z pominięciem PZPN. Skąd miały pochodzić te pieniądze? Nie do końca wiadomo. W kraju, gdzie decyzja o dorzuceniu 700 mln zł rządowym mediom zapada na podstawie świstka wrzuconego późnym wieczorem na jakiejś komisji, mało kogo to już interesuje.
18 proc. inflacji? Drożyzna w sklepach i na stacjach? No przykro nam bardzo, są ważniejsze sprawy. Bądźmy chojni i wzorem republik bananowych dorzućmy 30 mln piłkarzom, którzy rocznie zarabiają średnio po kilkanaście milionów, a w tym roku i tak obłowili się dodatkowo na premiach od FIFA. Jebać biedę i ludzi, których nie stać na ogrzewanie, leki czy jedzenie.
Gdy wokół tematu premii rozgorzała medialna burza, nagle okazało się, że wbrew pierwszym doniesieniom Radia Erewań na Placu Czerwonym nie rozdają samochody, tylko rowery, i nie rozdają, tylko kradną. Premier był w ciągłym kontakcie zarówno z trenerem, jak i prezesa PZPN, a obiecana premia miała zostać przeznaczona na specjalny fundusz rozwoju piłki, a nie piłkarzy kadry.
Dziennikarze piszący na codzień o piłeczce pomrukują oburzeni: „za kogo trzeba mieć ludzi, żeby wciskać im taki kit?” „Czy nikt w rządzie nie pomyślał, jak to zostanie odebrane?” Witamy w Polsce, polecamy poczytać maile z cyklu „poufna rozmowa”, albo włączyć telewizję.
***
Polecamy:
Kto jest najbardziej poszkodowany na tym zamieszaniu? Oczywiście piłkarze. Rozkojarzyło ich ono tak bardzo, że żaden z nich nie pomyślał, by zadeklarować: „nie wezmę ani złotówki z tej premii” albo „przekażę całość na cele dobroczynne”. Zaszkodziło im tak mocno, że żaden z nich nie pofatygował się w poniedziałek do fanów, którzy czekali na nich w hali lotniska Chopina, by powitać im brawami za występ i zrobić kilka zdjęć.
Sportowo reprezentacja Polski osiągnęła więc najlepszy wynik od 36 lat, ale wizerunkowo jest na dnie. Co robić? Panie Kulesza, jako kibic mam jedną radę. Wywalenie Czesława Michniewicza na zbity ryj nie rozwiąże wszystkich problemów, ale od czegoś trzeba zacząć.
Czytaj też: