czwartek, 25 kwietnia, 2024
Strona głównaPolitykaKrótkie ramię Waszyngtonu. Joe Biden na Bliskim Wschodzie

Krótkie ramię Waszyngtonu. Joe Biden na Bliskim Wschodzie

W dniach 13-16 lipca Joe Biden odwiedził Izrael i Arabię Saudyjską. Była to jego pierwsza wizyta na Bliskim Wschodzie od stycznia 2021 r., gdy został prezydentem USA. Z wizytą wiązano duże nadzieje - zwłaszcza w zakresie zwiększenia wydobycia ropy naftowej, zacieśnienia współpracy arabsko-izraelskiej, jak i naprawy relacji amerykańsko-saudyjskich. Ostatecznie jednak przyniosła ona mieszane rezultaty.

Joe Biden zbija żółwika z saudyjskim następcą tronu i de facto władcą tego kraju, Mohammedem Bin Salmanem. Jednak gdy przejść do konkretów, jego wizyta na Bliskim Wschodzie już nie wyglądała tak dobrze (Fot. Twitter)

Mimo kilku miłych gestów, Amerykanom nie udało się uzyskać jednoznacznych ustępstw od arabskich partnerów. Trudno się jednak temu dziwić. Od kilku lat widać wyraźnie, że bogate monarchie Zatoki Perskiej próbują coraz bardziej uniezależnić się politycznie od Waszyngtonu. Sojusz z Ameryką nadal jest ważny, ale Arabowie zauważają coraz więcej korzyści płynących z równoległej współpracy z Rosją i Chinami.

Więcej ropy z Arabii Saudyjskiej? Najpierw trzeba zapytać Moskwę

Jednym z tematów, który Joe Biden omawiał z Saudyjczykami, a który wzbudził największe zainteresowanie mediów, była sprawa zwiększenia wydobycia ropy naftowej. Po rosyjskiej inwazji na Ukrainę ceny ropy poszły ostro w górę. Mimo, że na początku lipca ceny ustabilizowały się na poziomie ok. 100$ za baryłkę, to nadal jest to o ok. 25% drożej niż pod koniec 2021 r.

Ostatecznie Joe Bidenowi nie udało się uzyskać jasnej deklaracji ze strony Rijadu na temat zwiększenia wydobycia. Saudyjczycy podkreślili, że wszelkie decyzje w tym zakresie będą podejmować na podstawie sytuacji rynkowej oraz po konsultacjach w formacie OPEC+ (tj. z udziałem Rosji). Najbliższe spotkanie OPEC+ planowane jest na początek sierpnia i dopiero wtedy zapadnie ewentualna decyzja o zwiększeniu wydobycia (która jest jednak mało prawdopodobna).

Podczas spotkania z Bidenem, Mohammed bin Salman (MBS), saudyjski następca tronu, podkreślił co prawda, że Arabia Saudyjska pracuje nad stopniowym zwiększeniem swoich „możliwości produkcyjnych” do 12, a następnie 13 mln baryłek dziennie. Jednak MBSowi chodziło tylko o zapewnienie sobie technicznej możliwości wydobycia na takim poziomie, a nie o zwiększenie faktycznego wydobycia.

Poza tym MBS podkreślił, że zwiększenie „możliwości produkcyjnych” do 13 mln baryłek KSA chce osiągnąć dopiero w 2027 r.  Słowa saudyjskiego księcia zdają się potwierdzać ostatnie opinie analityków finansowych, którzy twierdzą, że królestwo ma obecnie bardzo ograniczone „wolne moce produkcyjne”.

Joe Biden na Bliskim Wschodzie. Problemy z Iranem

Równie ważnym tematem była kwestia irańskiego programu nuklearnego. Od lutego rozmowy amerykańsko-irańskie w sprawie reaktywacji tzw. JCPOA (porozumienie nuklearne z 2015 r., które porzucił prezydent Trump) pozostają w martwym punkcie. Bliskowschodni partnerzy USA obawiają się, że ostatecznie Teheran może porzucić ścieżkę rozmów i skonstruować broń nuklearną.

Szczególnie ostrą retorykę wobec Iranu prezentuje Izrael, który jest przeciwny w ogóle samej idei rozmów z Irańczykami i naciska na Amerykę, aby siłowo rozwiązać problem irańskiego programu nuklearnego. W zeszłym roku ówczesny premier Izraela, Naftali Bennett, ostrzegał, że Izrael może przeprowadzić naloty na Iran, jeśli nadal będzie czuł się zagrożony, nawet jeśli dojdzie do porozumienia między tym krajem a USA.

Wizyta Bidena miała uspokoić Izraelczyków w sprawie Iranu. Dlatego też 14 lipca w Jerozolimie prezydent Biden i nowy premier Izraela Ja’ir Lapid podpisali specjalną deklarację, w której zobowiązali się nie pozwolić Iranowi na budowę broni nuklearnej oraz zadeklarowali możliwość użycia wszelkich środków, aby powstrzymać Irańczyków przed konstrukcją „bomby”.

Premier Lapid próbował przedstawić deklarację jako wielkie zwycięstwo izraelskiej dyplomacji. Izraelscy komentatorzy przyjęli ją jednak z większym dystansem. Izraelczycy zdają sobie bowiem sprawę z tego, że rozmowy amerykańsko-irańskie pozostają zawieszone od lutego i nic nie wskazuje, aby obie strony miały szybko wrócić do rozmów.

W Tel Awiwie istnieją obawy, że Iran jest już zdeterminowany aby skonstruować broń nuklearną. Biorąc pod uwagę wojnę na Ukrainie (w kontekście konfrontacji amerykańsko-rosyjskiej), Izraelczycy muszą zakładać że w sytuacji gdyby Iran wyprodukował „bombę”, Ameryka może nie być skłonna do siłowego rozwiązania „irańskiego problemu”. Izrael byłby zdany zatem tylko na siebie.

Sojusz arabsko-izraelski, ale na warunkach Arabów


Kolejnym tematem rozmów, ściśle związanym z kwestią Iranu, była sprawa budowy polityczno-wojskowego bloku współpracy, złożonego z krajów arabskich i Izraela. Przed wizytą Bidena amerykańska prasa spekulowała zwłaszcza o integracji izraelsko-arabskiej obrony przeciwlotniczej – tak, aby wspólnie przeciwstawić się Iranowi, który posiada bardzo zaawansowany program rakiet balistycznych. Temat ten nabrał na znaczeniu zwłaszcza teraz, gdy negocjacje z Iranem znalazły się w martwym punkcie.

Na tym polu także nie doszło jednak do żadnego przełomu. Arabia Saudyjska zgodziła się tylko na otwarcie swojej przestrzeni powietrznej dla izraelskich samolotów cywilnych (mimo formalnego braku stosunków dyplomatycznych).

Rozmowy na temat sformalizowania współpracy arabsko-izraelskiej w ramach sojuszu obronnego nie tylko nie przyniosły znaczących postępów, ale wywołały nawet ostrą reakcję Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Anwar Gargash, doradca prezydenta ZEA, stwierdził że Emiraty nie dadzą się wmanewrować w regionalny sojusz wymierzony w Iran. Gargash dodał, że Emiraty rozważają także ponowne wysłanie swojego ambasadora do Teheranu (od 6 lat szefem misji dyplomatycznej ZEA w stolicy Iranu jest charge d’affaires).

Postawa ZEA dobrze obrazuje, jak zagmatwane są stosunki arabsko-izraelskie. Z jednej strony Arabowie obawiają się irańskiej ekspansji w regionie i chcą bliżej współpracować z Izraelem. Z drugiej, co jednak ważne, sami chcą decydować o tempie rozbudowy tej współpracy – a nie zgadzają się, żeby tempo to narzucał Izrael, czy sama Ameryka.

Chiński smok nad Zatoką Perską

Joe Biden poruszył także temat rosnącej roli Rosji i Chin w regionie. „Nie odejdziemy [z Bliskiego Wschodu]” i nie zostawimy próżni, którą wypełniłyby Chiny, Rosja czy Iran” – mówił Biden w Arabii Saudyjskiej. Ciężko jednak traktować jego słowa poważnie, gdy weźmie się pod uwagę rosnącą rolę Chin w regionie.

W 2020 r. Chiny stały się głównym partnerem handlowym zarówno Saudów, jak i Emiratów. Widać także początki współpracy wojskowej między Chinami a monarchiami Zatoki Perskiej. Amerykański wywiad uważa np. że Saudyjczycy – we współpracy z Chińczykami – prowadzą zaawansowany program budowy rakiet balistycznych.

Pewnym symbolem porażki USA w ograniczaniu chińskich wpływów w regionie stała się sprawa sprzedaży samolotów F-35 do ZEA. Wstępną umowę w tej sprawie, wartą łącznie 23 mld $, podpisał Trump, ale umowa została zablokowana przez administrację Bidena, która zażądała od Emiratów ograniczenia współpracy z Chinami, na co Abu Zabi nie chciało się zgodzić. Ostatecznie rozmowy upadły, a Emiraty podpisały, wart 19 mld $, kontrakt z Francją na dostawy samolotów Dassault Rafale.

Postawę arabskich monarchów wobec rywalizacji USA-Chiny dobrze podsumował saudyjski minister Ali Jubeir, który komentując wypowiedź Bidena o Chinach, stwierdził, że zarówno USA, jak i Chiny są ważnymi partnerami KSA i bliskie relacje z tymi dwoma krajami nie wykluczają się wzajemnie.

Joe Biden na Bliskim Wschodzie. Miłe gesty i twarda polityka

Wizyta Bidena na Bliskim Wschodzie pełna była miłych gestów i przyjacielskich komentarzy. Nawet Saudowie – mimo wcześniejszych krytycznych wypowiedzi Bidena wobec Królestwa Arabii Saudyjskiej (które nazwał „pariasem”) i księcia Mohammeda bin Salmana – przyjęli Bidena bardzo ciepło, zapraszając go m.in. do wzięcia udziału w szczycie Rady Współpracy Zatoki Perskiej.

Podpisano także kilka memorandów, które w przyszłości mogą doprowadzić do zacieśnienia relacji między Ameryką a jej arabskimi partnerami. Na poziomie PR-owym wizyta skończyła się zatem pełnym sukcesem. Jeśli idzie jednak o konkrety, bilans wizyty Bidena na Bliskim Wschodzie wygląda blado.

Amerykanom nie udało się uzyskać od Saudów żadnej jednoznacznej deklaracji w zakresie ich stosunków z Chinami czy Rosją. Równie niechętnie KSA podeszło do kwestii zwiększenia wydobycia ropy – podkreślając że decyzje w tej kwestii powinny zapadać w formacie OPEC+ (z udziałem Rosji).

Trudno się jednak dziwić, że wizyta Bidena zakończyła się w taki, a nie inny sposób. Relacje między Ameryką a arabskimi monarchiami pozostają napięte jeszcze od czasów prezydentury Obamy. Tymczasem nad Zatoką Perską do władzy doszło nowe pokolenie arabskich przywódców, chcących zerwać ze statusem swoistego „wasala” USA i – wykorzystując bogactwo zasobów naturalnych – prowadzić niezależną politykę zagraniczną, lawirując między Waszyngtonem, Moskwą i Pekinem. Liderami tego pokolenia są Mohammed bin Salman (następca tronu KSA, który de facto rządzi już Królestwem) i Mohammed bin Zayed (prezydent ZEA).

Słabnące wpływy Ameryki. Wizyta Bidena ujawnia ograniczone możliwości wpływania przez USA na region

Bardzo dobrze, że Biden pojawił się na Bliskim Wschodzie. Mimo wszystkich kontrowersji otaczających KSA i postać MBSa, Ameryka nadal potrzebuje Arabii Saudyjskiej, a Arabia Saudyjska potrzebuje Ameryki. Amerykanie muszą jednak pamiętać, że samymi gestami dobrej woli nie utrzymają wpływów w regionie. Dlatego powinni jak najszybciej wypracować nową, kompleksową politykę wobec Bliskiego Wschodu.

Czytaj także:

Pytanie jednak, czy Ameryka jest zdolna do opracowania takiej polityki. Mimo kilku inicjatyw względem Bliskiego Wschodu czy to administracji Obamy, czy tej Trumpa, Amerykanom od ponad 20 lat brakuje pomysłu na nową formułę współpracy z krajami regionu, a amerykańscy dyplomaci krzątają się od kryzysu do kryzysu.

To nie jest wina tylko samych Amerykanów, ale też dynamicznych zmian społecznych i politycznych, które zachodzą na Bliskim Wschodzie, a do których Amerykanie nie mogą się przystosować, co pokazały np. doświadczenia arabskiej wiosny.

Sojusz z Ameryką jest cały czas dla Arabów bardzo ważny. Jeśli Amerykanie nadal nie będą jednak w stanie gruntownie przebudować swoich stosunków z Bliskim Wschodem, to ostatecznie pozycja USA jako hegemona w regionie załamie się. Chętnych na zajęcie pozycji Amerykanów jest natomiast wielu, co dobrze pokazał szczyt tzw. trójki astańskiej w Teheranie, który odbył się zaledwie 3 dni po wizycie Bidena, a wzięli w nim udział prezydenci Rosji, Turcji i Iranu.

Polecamy:

Tomasz Rydelek
Tomasz Rydelekhttp://pulslewantu.pl
Autor bloga "Puls Lewantu", członek Abhaseed Foundation Fund, współpracownik redakcji "Układ Sił". Bliski Wschód, historia Imperium Brytyjskiego i książki Alberta Camusa.
ARTYKUŁY POWIĄZANE

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

NajNOWsze

NajPOPULARNIEJsze