
Mimo iż wszystko to wydaje się dość odległą przyszłością, można śmiało stwierdzić, że dwie zdradzone informacje wzbudziły nie lada kontrowersje. Po pierwsze, w rolę Harley Quinn wcielić się ma Lady Gaga, po drugie natomiast reżyser Todd Phillips, wedle tego, co napisano na portalu The Hollywood Reporter, planuje obrać za gatunek filmu musical.
I chyba to właśnie ta druga rewelacja sprawiła, że osoby, którym Joker z 2019 roku tak bardzo przypadł do gustu, zaczęły zastanawiać się, czy taki specyficzny, bardzo odważny, ale i ryzykowny krok ze strony twórcy ma w ogóle prawo się udać. Moim jakże skromnym zdaniem jak najbardziej może, a mówię to jako osoba, która za musicalami nie przepada.
Nie odniosę się tutaj za to do Lady Gagi, gdyż o ile nieszczególnie interesuje mnie ta osoba, to jako Harley Quinn może prezentować się ciekawie. Komiksowa partnerka największego przeciwnika Batmana nie miała zbyt wielu odtwórczyń, więc nowa interpretacja zawsze będzie w cenie – zwłaszcza że Harley odgrywana przez Margot Robbie nigdy jakoś nie przypadła mi do gustu.
Joker musical. Czy jest się czego bać?
Na początku, zanim przejdę do konkretów, powinienem skupić się na tym, czym właściwie jest musical jako gatunek filmowy. Wbrew pozorom podanie jednolitej definicji wcale nie jest sprawą prostą. Ktoś powie „jest tam dużo śpiewania” i owszem, będzie to prawda, lecz jak przełożyć „dużo” na kwestie czasowe czy stosunek scen śpiewanych do całości trwania filmu?
Weźmy na tapet animacje Disneya. Dzwonnik z Notre Dame, Pocahontas czy z nowszych produkcji Kraina Lodu – wszędzie tam widz co jakiś czas musi słuchać utworów wykonywanych przez głównych bohaterów. Mnie to w większości przypadków irytuje (choć jeśli piosenka stoi na naprawdę wysokim poziomie, to nie mam z tym problemu). Tyle że w każdym z tych filmów oprócz popisów scenicznych otrzymujemy także zwykły ciąg fabularny, gdzie dochodzi do normalnych rozmów i zdarzeń. Nie wspomnę już o kinie bollywoodzkim, ponieważ zdarzyło mi się raz obejrzeć horror Duch Aatma, w którym z jednej strony ginęli ludzie, a z drugiej bohaterowie i potańczyli, i pośpiewali.
Z kolei w Jesus Christ Superstar z 1973 roku, który z jednej strony stanowi umuzykalnioną historię męki Chrystusa, a z drugiej opowiada o subkulturze hipisowskiej, całość narracji składa się z następujących po sobie utworów. Całe to widowisko opiera się na rozpoczynających po sobie występach i spektakl ten naprawdę przyjemnie się ogląda.
Raz zatem śpiewa się mniej, a raz więcej. A co na temat musicalu do powiedzenia mają trochę bardziej obyte w tym temacie osoby? Musical filmowy powinno się raczej traktować w innych kategoriach niż ten teatralny. Choć z drugiej strony Koty i opisany wcześniej Jesus Christ Superstar pierwotnie wystawiane były właśnie na deskach teatralnych (choć drugie dzieło jako rock opera wydano najpierw w formie albumu koncepcyjnego), a potem utworzono także ich wersje filmowe.
Wiele popularnych definicji musicalu opiera się właśnie na jego scenicznym rodzaju. I tak amerykański tekściarz i twórca musicali Oscar Hammerstein odpowiedział kiedyś, że według niego stanowi on przedstawienie na żywo, które łączy muzykę, grę aktorską, śpiew oraz taniec. Wszystkie te elementy po połączeniu ze sobą opowiadają pewną historię o logicznym charakterze. Co prawda definicja ta nadal dotyczy musicalu scenicznego, ale przecież sam musical jako gatunek filmowy właśnie od niego się wywodzi. Będę zatem bazować na słowach Hammersteina w kontekście zbliżającego się Jokera.
Joker i musical. Dobrana para
Prawda jest taka, że choć kilka rzeczy o drugim Jokerze ujawniono, to wiemy tak naprawdę niewiele. Jednocześnie, choć film ten może być musicalem, to może nie w sposób totalny. Już w pierwszej części muzyka i występy scenicznie odgrywały naprawdę dużą rolę. Arthur Fleck chciał zostać rozpoznawalnym i zabawnym komikiem, a także wystąpić w programie swojego idola. Ale i nie tylko pod względem motywów głównego antybohatera pierwsza część zawierała w sobie dużo gatunkowych cech musicalu.
Praktycznie większość scen zapamiętanych przeze mnie jako bardzo wyróżniające ten depresyjny film bezpośrednio przywodzi mi na myśl utwory, które grały podczas nich. Ta przerażająca piosenka trzech oprawców w pociągu, która przecież normalnie wydaje się wesoła i nieszkodliwa, w połączeniu z ich planem pobicia słabszego, chorego człowieka stanowi naprawdę mocny cios w potylicę (Mechaniczna pomarańcza się kłania). Tego się nie zapomina. A zaraz potem następuje scena zastrzelenia tychże mężczyzn i ostentacyjny taniec Flecka, który jakby oczyszcza go z tego, co leżało mu na sumieniu. I powiedzcie mi, że to nie jest musicalowe. Taniec na schodach przy akompaniamencie Gary’ego Glittera już sobie odpuszczę, bo ta scena znajduje się nawet na wydaniach filmu na DVD i BluRay.
Chcę po prostu zwrócić uwagę, że już pierwsza część Jokera stanowiła dzieło pod pewnymi względami musicalowe, a jeśli nawet nie do końca takie, to chociaż porządnie umuzykalnione. I może właśnie w drugiej części otoczka musicalowa spowoduje pewną konsternację osób takich jak ja, które tego gatunku zbytnio nie lubią. Bo Joker bez względu na to, czy umieści się go w bardzo realistycznym świecie, czy przerysowanym Gotham Tima Burtona, zawsze stanowi postać, która nie zachowuje się normalnie, wykracza poza obowiązujące normy i jest… no, pajacem, tylko z kategorii tych, które czyhają w kanałach na dzieci, żeby je zjeść.
Muzyka i taniec nie powodują także, że w danym dziele nie może zaistnieć groza czy brutalność. W Mechanicznej Pomarańczy gang ubranych na biało młodocianych przestępców knebluje i bije swoje ofiary w ich własnym domu, podrygując do piosenki Singin’ In The Rain i odbieram to jako bardzo groteskowe doświadczenie filmowe. Dla mnie to musical pełną gębą, choć oczywiście jest on jedynie fragmentem większego dzieła. Obranie kierunku musicalowego nie oznacza jednocześnie, że dane dzieło musi zostać rozebrane z innych elementów typowych dla horroru, dramatu czy kryminału. Według mnie wszystko to było obecne w pierwszej części i w drugiej także tego nie musi zabraknąć.
Joker 2. Czy zmiany gatunkowe są dobre?
Jak już wspomniałem, nie uważam, aby Joker: Folie à Deux mógł mocno odstawać od pierwszej części i nagle przybrałby konwencję kina Bollywood. Jeśli jednak przyjmiemy, że może dojść do jakichś większych zmian, trzeba zastanowić się, czy to rzeczywiście mogłoby stanowić zarzut. W niektórych przypadkach zapewne tak, ale podam kilka przykładów, gdzie takie zmiany przyjęły się dobrze.
Seria filmów o Harrym Potterze, choć każda część stanowiła gatunkowo fantasy, z przystępnej opowiastki familijnej przerodziła się w coś bardziej mrocznego. Wynikało to po części z dorastania głównego bohatera (w tym też jego odbiorców) i nie sposób przyrównać do siebie Kamienia filozoficznego i Insygniów Śmierci – to dzieła w tym samym uniwersum, lecz nie nazwałbym ostatnich części Pottera filmami stricte dla całej rodziny.
Fakt, przy serii tej pracowali różni reżyserzy, ale jest to jednak ten sam świat z postaciami odgrywanymi przez tych samych aktorów. I dobrze według mnie, że tak się stało, bo jasno odzwierciedla to wkraczanie fanów młodego czarodzieja w okres dojrzałości. Innym przykładem jest seria Cloverfield, która zaczynała od konwencji found footage. Późniejsze filmy z tego uniwersum nie trzymają się już tego stylu narracyjnego, choć w dalszym ciągu nie odbiegają od gatunku science-fiction.
Choć w obu przypadkach najważniejsze elementy wskazujące, że jest to fantastyka lub fantastyka naukowa, zostały zachowane, to sposób ukazania wydarzeń i wydźwięk tych dzieł jawi się jako zupełnie inny. I nie tylko filmy często podążają taką ścieżką, bo wystarczy choćby przeanalizować serię gier Resident Evil, która w nowych odsłonach przyjęła konwencję FPS, czy cykl książek Stephena Kinga o Panu Mercedesie, gdzie z powieści detektywistycznej historia staje się kryminałem z mocnym wątkiem paranormalnym. Takie zmiany intrygują, nie zawsze muszą być postrzegane dobrze, ale można je pochwalić za samą próbę stania się czymś trochę innym.
Joker 2. Sprawa wymaga cierpliwości
O ostatecznych rezultatach widzowie przekonają się za jakiś czas. Osobiście największym szokiem była dla mnie sama koncepcja powstania drugiej części. Uważałem, że Joker jako dzieło stanowi raczej twór skończony i nie potrzebuje dopowiadania dalszego ciągu historii. Początkowo zakładałem, że interesującym posunięciem byłoby skupienie się na innym antagoniście Batmana. Praktycznie każda bardziej znana postać z tego uniwersum posiada pogłębiony profil psychologiczny, dzięki któremu rozumiemy jej motywy, nawet jeśli ich nie popieramy. Jednocześnie świat ukazany w Jokerze chyba nie nadawałby się do zaprezentowania złoczyńców takich jak Mr. Freeze, Trujący Bluszcz czy Clayface.
Skoro jednak druga część Jokera ma się pojawić, trzeba mieć nadzieję, że nie będzie ona odcinaniem kuponów. Pierwsza część pobiła rekord w zakresie przychodów uzyskanych przez filmy z kategorią R, więc ciekawi mnie, czy ten sukces zostanie powtórzony. Uważam, że dzieła tego typu są pewną odskocznią od łączonego uniwersum superbohaterskiego, gdzie wszystko musi być ze sobą powiązane.
Czytaj także:
To też przykład na to, że filmy na podstawie komiksów o gościach w pelerynach mogą jawić się jako teksty poważne i dorosłe, a nie skupione wyłącznie na lekkiej rozrywce (oczywiście nie ma w niej niczego złego). Próżno szukać takich eksperymentów w MCU, a jeśli już zachodzą, to są bardzo zachowawcze i niezbyt udane. Dlatego – o ile premiera nie zostanie przesunięta – już w 2024 roku dowiemy się, czy szaleństwo w głowie Arthura Flecka nadal świetnie będzie się sprawdzać na ekranie.
Musical zatem łączy muzykę, grę aktorską, śpiew oraz taniec, spajając je w logiczną całość. Nie wiem jak Wy, lecz ja dostrzegam wszystkie te elementy w pierwszym Jokerze, dlatego na drugiego tym bardziej zamierzam się udać do kina.
Polecamy: