czwartek, 25 kwietnia, 2024
Strona głównaKulturaInba o książkę Magdaleny Okraski. Dlaczego wizje alt-leftu wzbudzają takie emocje?

Inba o książkę Magdaleny Okraski. Dlaczego wizje alt-leftu wzbudzają takie emocje?

Jak jest w Zawierciu? To pytanie szczerze nurtuje polskich intelektualistów. Jedni uważają, że to przykład działania dzikiego kapitalizmu, inni że to urocze miasteczko, w którym da się normalnie żyć. Problem polega na tym, że różnica zdań w tym temacie doprowadziła do rzucania gróźb pobicia, a nawet mordu.

Na obrazku próbowaliśmy zmieścić wszystkich bohaterów inby o książkę Okraski. Niestety potrzebny byłby do tego format Bitwy Racławickiej. Obok Szczepana Twardocha, Magdaleny Okraski i Wojciecha Szota musicie sobie wyobrazić Jakuba Żulczyka, Jana Śpiewaka, Mateusza Morawieckiego, Adama Leszczyńskiego i Rafała Wosia.

Znaleziony w internecie biogram Magdaleny Okraski mówi, że jest ona działaczką społeczna, etnografką, nauczycielką i feministką, łączącą walkę o prawa kobiet z perspektywą klasową. Dodajmy do tego, że mowa o jednej z czołowych przedstawicielek tzw. alt-leftu, a więc niesformalizowanej grupy lewicowców, którzy uważają, że walka z nierównościami powinna stanowić trzon działalności państwa. Alt-lefciarze odrzucają przy tym walkę o prawa mniejszości, a skupiają się na prawach ludzi pracy. Jeśli interesuje ich jakaś lewicowość, to raczej ta XIX-wieczna.

Z tego też względu alt-left patrzy życzliwym okiem na PiS (jako partię, która dała ludziom pieniądze), wzdryga się na myśl o współczesnej lewicy (tej uniwersytecko-mniejszościowej) i szczerze nienawidzi liberałów, których oskarża o zniszczenie polskiej prowincji. Poza Magdaleną Okraską do tej grupy możemy z pewnością zaliczyć jej męża Remigiusza (red. nacz. kwartalnika „Nowy Obywatel”) i publicystę ekonomicznego Rafała Wosia.

I choć nie jest to liczne grono, to głośno daje ono o sobie znać w mediach społecznościowych. Jak uczy historia ruchów lewicowych największymi przeciwnikami komunistów byli zawsze socjaldemokraci, a hasło „nie ma wroga na lewicy” to mrzonka. Tak jest też w tym wypadku. Dla Okrasków, każdy kto nie trzyma z nimi jest neoliberałem. Dla zwolenników parlamentarnej Lewicy alt-left, to po prostu nieco przypudrowany PiS.

Kontrowersje budzi też fakt, że pani Okraska często dyskutuje z adwersarzami w taki sposób (fot. Facebook)

„Nie ma i nie będzie”. O co chodzi w inbie?

Cały ten przydługi wstęp jest niezbędny, żeby opowiedzieć do czego doszło w ostatnich dniach i kto, komu groził śmiercią. Magdalena Okraska wydała drugą książkę o tym, że Polska B ma się bardzo źle. Pozycję zatytułowaną „Nie ma i nie będzie” wydało znane, lewicowe (a jakże) wydawnictwo Ha!Art. Z tego co czytamy w recenzjach, książka opisuje podróż bohaterki z Zawiercia do Wałbrzycha i innych miast, które straciły na transformacji ustrojowej. Okraska w roli reporterki rozmawia z ludźmi skrzywdzonymi przez kapitalistyczną władzę i opisuje jak niemożebnie chujowo jest dziś wszędzie poza Warszawą.

Hasło do rozpoczęcia inby dał Wojciech Szot. Dziennikarz Gazety Wyborczej postanowił zrecenzować książkę i nie zostawił na niej suchej nitki. Szot pisze, że tytuł książki mógłby równie dobrze brzmieć „Nie wiem i się nie dowiem”, nazywa książkę „szantażem emocjonalnym”, zarzuca autorce, że od bohaterów reportażu chce usłyszeć potwierdzenie swoich tez, a przy okazji dodaje, że Wałbrzych zna dobrze i nie zgadza się z tak jednostronnym spojrzeniem na miasto.

Szota niepokoi, że Okraska sypia u bohaterów swojego reportażu, a jednocześnie nie pisze o tym czy są to jej znajomi i jak w ogóle tych ludzi znalazła. Recenzent uważa, że to nie fair wobec czytelnika i podejrzewa, że autorka dobrała rozmówców specjalnym kluczem. Ale prawdziwa miazga zaczyna się w momencie, w którym Szot zaczyna pisać o Wałbrzychu, który faktycznie zna na wylot. Tym samym co rusz łapie Okraskę na błędach, przeinaczeniach i nieścisłościach.

Tu mąż pani Okraski mówi co zrobi tym, którym nie spodobała się książka (fot. Facebook)

„Nie ma i nie będzie”. Tak ruszyła lawina

„Nie ma i nie będzie” na tyle wkurwiła Wojciecha Szota, że ten postanowił pójść krok dalej i przeprowadził wywiad ze „zwykłym mieszkańcem powiatu myszkowskiego” (Myszków to miejscowość położona 15 kilometrów od Zawiercia, z której przy okazji pochodzi Rafał Woś). Pan Grzegorz perorował, że zawierciańska rzeczywistość wygląda wprost odwrotnie niż w bajaniach Okraski. Jednym tchem wymieniał nowe inwestycje w regionie (dworzec, kolej, drogi, dom kultury). Skazę na wywiadzie spowodowało, że rozmówca okazał się lokalnym radnym, a tym samym miał swój interes w tym, żeby chronić honoru regionu, gdy ten jest obrażany.

Czytelnicy bloga Wojciecha Szota zauważyli też, że recenzent zaczyna poświęcać książce Okraski zastanawiająco dużo czasu i inne – lepsze pozycje – nie mogą liczyć na takie traktowanie. Jest wielce możliwe, że Szot w swoim ataku brał pod uwagę, że kilka dni wcześniej książkę chwalił i polecał w swoim podcaście premier Mateusz Morawiecki. Nie każdy autor może liczyć na uwagę tak wyjątkowego czytelnika. Ta nie była przypadkowa, gdyby obok lewicy parlamentarnej wyrosło inne, lewicowe ugrupowanie, które upominałoby się o los ludzi pracy, odłożyło na bok kwestie kulturowe i chciało współpracować z PiS, to Jarosław Kaczyński mlaskałby z zachwytu.

Po wywiadzie Szota ze zwykłym człowiekiem ruszyła cała lawina kolejnych komentarzy. Książkę na swoim profilu zjechał Jakub Żulczyk zasadniczo powtarzając zarzuty Szota, ale z typową dla siebie swadą. Dla męża pani Magdaleny to było zbyt wiele. Redaktor Okraska napisał, że recenzenci chcieliby „władzy sądzenia i opiniowania jaką mieli gestapowcy i stalinowcy” i dodał, że z „tym towarzystwem trzeba rozmawiać tak jak pan Szela rozmawiał z dworkowymi próżniakami”, czyli mordując, rabując i gwałcąc. O tym ostatnim wspomniał w swoim wpisie Adam Leszczyński, autor „Ludowej Historii Polski”, który przypomniał jak chłopi dla zabawy prawie zabili „ludowego” poetę Wincentego Pola.

Wpis Okraski mimo swojej brutalności znalazł grono zwolenników. Co ciekawe należeli do nich znany aktywista miejski Jan Śpiewak i pisarz Szczepan Twardoch. Dla Żulczyka to było zbyt wiele. Autor „Ślepnąc od świateł” najpierw zdziwił się, że wykluczonych z Polski Z tak ochoczo wspierają syn profesora i „pierwszy Rolex polskiej literatury”, a potem wyzwał Okraskę na solo.

Tu Jan Śpiewak odkrywa prawdziwe zamiary recenzentów, a Twardoch lakonicznie przyznaje mu rację (fot. Facebook)

„Nie ma i nie będzie”. Podsumowanie inby

To wspaniale, że życie kulturalne w Polsce kwitnie, ale mamy wrażenie graniczące z pewnością, że na pewnym etapie ta dyskusja przestała dotyczyć książki, a zaczęła polityki. Zresztą na pewno nie zawarliśmy tu wszystkich głosów, które w niej padły (pozytywna recenzja Wosia, wpis Ziemowita Szczerka). Rację mają też ci, którzy uważają, że Okraskowie przez lata wyrobili sobie taką opinię w mediach społecznościowych (co zresztą teraz potwierdzili), że kolejne publikowane przez nich pozycje można komentować bez czytania. Wystarczy zgadywać w ciemno co znajduje się w środku. Szansa na pomyłkę jest przy tym niewielka.

Całą tą dyskusję można zresztą skrócić do pytania, czy transformacja ustrojowa rzeczywiście była taka straszna. Jest to pytanie podobne do pytania o ocenę Rewolucji Francuskiej. Możemy otrzymać dziesiątki różnych odpowiedzi, które będą głównie oparte o emocje i prywatne poglądy odpowiadającego. Temat oceny skoku w kapitalizm jest w Polsce mielony od dwudziestu lat i nie udało się w tej sprawie osiągnąć żadnego konsensusu. Wracając do niego raz za razem zwracamy swoją uwagę ku przeszłości, podczas gdy przed chwilą wyszliśmy z pandemii, przyjęliśmy kilka milionów uchodźców, a inflacja osiąga rekordowe tempo. Rewolucja dzieje się dziś. Trochę szkoda tracić czas na wczoraj, tym bardziej, że szansa na osiągnięcie porozumienia jest przy tym żadna.

To_tylko Redaktor
To_tylko Redaktor
Konto należące do redakcji TrueStory. Czasem wykorzystywane do puszczania niepodpisanych wiadomości od czytelników.
ARTYKUŁY POWIĄZANE

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

NajNOWsze

NajPOPULARNIEJsze