wtorek, 16 kwietnia, 2024
Strona głównaEkologiaWojsko USA. "Arsenał demokracji" emituje więcej CO2, niż Dania

Wojsko USA. „Arsenał demokracji” emituje więcej CO2, niż Dania

Podczas gdy kraje rozwinięte otwarcie mówią o swoich dążeniach do zeroemisyjności, albo chociaż postulują znaczące zmniejszenie swoich emisji dwutlenku węgla, pojawia się jedna, potężna instytucja, największa firma świata, która nie chce o tym nawet słyszeć. To amerykańska armia, stacjonująca na całym globie i niosąca wszystkim demokrację, której swobód, jak śpiewał Jacek Kaczmarski, oczekuje świat we łzach. Jej emisje można już porównać z państwem wielkości Danii.

Reakcja szeregowców na to, że pokonali (nieważne w czym) jakieś inne państwo (Fot. US Army/Twitter/Wikimedia)

Wojsko USA nie ma obowiązku raportowania emisji

Obliczenie śladu węglowego armii amerykańskiej nie jest proste. W 1997 r. protokół z Kioto – pierwszy na świecie prawnie wiążący, międzynarodowy traktat klimatyczny – stworzył lukę w sprawozdawczości dla wojska, zwalniając kraje z konieczności wliczania gazów cieplarnianych emitowanych podczas operacji wojskowych do całkowitych emisji danego kraju. Chociaż porozumienia paryskie z 2015 roku zlikwidowały to zwolnienie, nie zastąpiły go obowiązkiem. Decyzja o tym, czy raportować emisje wojskowe i jak je obliczać, została pozostawiona poszczególnym krajom.

W ostatni wieczór negocjacji nad Protokołem z Kioto w 1997 roku negocjatorzy amerykańscy przeforsowali jedno ostatnie żądanie. Ostateczny projekt porozumienia klimatycznego zawierał wyłączenie emisji z operacji wielostronnych – działań, w które zaangażowane są więcej niż dwa kraje – oraz ze statków i samolotów uczestniczących w transporcie międzynarodowym. Oznaczało to, że znaczna część dwutlenku węgla emitowanego podczas amerykańskich operacji wojskowych za granicą nie będzie musiała być śledzona i raportowana do ONZ.

W zeznaniach przed Kongresem na temat negocjacji w Kioto, główny negocjator ze strony USA, Stuart Eizenstat, stwierdził: „Osiągnęliśmy wszystko, co Departament Obrony uznał za konieczne dla ochrony operacji wojskowych i naszego bezpieczeństwa narodowego”. Podczas tego samego przesłuchania senator John Kerry, obecnie specjalny wysłannik prezydenta USA do spraw klimatu, pochwalił Eizenstata, mówiąc: „Uważam, że to była wspaniała robota i dziękuję ci za nią.”

Ostatecznie Stany Zjednoczone nigdy nawet nie ratyfikowały Protokołu z Kioto – głównie z powodu obaw, że kraje takie jak Indie i Chiny nie były zobowiązane do redukcji emisji. W efekcie tego jednak wojsko amerykańskie nie było zobowiązane do opracowania metodologii śledzenia swoich emisji dwutlenku węgla, a wojska innych krajów, które ratyfikowały traktat, były w dużej mierze zwolnione z obowiązku raportowania.

Prawie 20 lat później, porozumienie klimatyczne podpisane w 2015 roku w Paryżu zlikwidowało automatyczne zwolnienie z obowiązku raportowania emisji wojskowych. Teraz wybór, czy raportować te emisje, czy nie, i co dokładnie raportować, jeśli kraj się na to zdecyduje, pozostawia się poszczególnym rządom. W rezultacie, pełny obraz emisji wojskowych, pochodzących z USA i innych krajów, jest nadal niejasny.

https://images.unsplash.com/photo-1571795184552-5f1df723de54?ixlib=rb-1.2.1&ixid=MnwxMjA3fDB8MHxwaG90by1wYWdlfHx8fGVufDB8fHx8&auto=format&fit=crop&w=1452&q=80
Jedziemy przywieźć ci demokrację, a przy okazji wpompować trochę gazów cieplarnianych w powietrze (Fot. Unsplash)

Naukowcy ustalili, że emisje armii są gigantyczne

Na własną rękę próby ustalenia, ile paliwa zużywa amerykańskie wojsko, a tym samym ile gazów cieplarnianych emituje, podjęła Neta Crawford z uniwersytetu w Bostonie. Korzystając z danych Departamentu Energii, odkryła, że amerykańskie wojsko jest – trudno to inaczej nazwać – potężnym trucicielem.

Szacuje się, że od początku globalnej „wojny z terroryzmem” w 2001 roku, siły zbrojne USA wyprodukowały ponad 1,2 miliarda ton gazów cieplarnianych. Crawford przyznaje, że jej dane są prawdopodobnie niekompletne, ale i tak stwierdziła, że amerykańskie wojsko emituje rocznie więcej niż całe kraje takie jak Portugalia i Dania, a Departament Obrony odpowiada za prawie 80% zużycia paliwa przez rząd federalny.

Część z tego wynika z faktu, że armia posiada wiele nieruchomości – i ma wiele budynków do ogrzania i zasilenia. W 2018 r. Departament Obrony posiadał około 585 000 obiektów rozmieszczonych w 160 różnych krajach. Każda z tych nieruchomości, chcąc nie chcąc, emituje gazy cieplarniane. W 2013 r., jak wynika z danych Crawford, sam budynek Pentagonu wyemitował ponad 24 tysiące ton dwutlenku węgla – to tyle, co cała brytyjska kolonia Anguilla położona na Karaibach.

Budynki to jednak nic, bo znacząca większość emisji gazów cieplarnianych w wojsku pochodzi z operacji logistycznych. Sprzęt wojskowy używany do wykonania tego typu zadań, zwłaszcza jeśli został zbudowany z myślą o walce, może być skrajnie nieefektywny. Nawet pojazdy nieopancerzone zużywają gigantyczną ilość paliwa. Taki samochód Humvee osiąga spalanie, zależnie od terenu, między 30 do 60 litrów na 100 kilometrów! Jednak zdecydowanie najbardziej paliwożernym sprzętem wojskowym są samoloty. Z 378 milionów litrów paliwa, które armia kupiła w 2018 roku, około 3/4 stanowiło paliwo lotnicze.

Majestatyczny F-35, palący bagatelne 500 litrów na setkę, w gęstych oparach własnego smrodu (Fot. Unsplash)

Lotnictwo odpowiada za najwięcej emisji

Raportowanie przez USA zużycia paliwa wojskowego pomija znaczną część paliwa używanego do zasilania samolotów i statków, szczególnie tych działających za granicą. Rządowe statystyki nie uwzględniają emisji z ropy zużywanej do wojskowego transportu międzynarodowego ani też dostarczanej poza terytorium kraju. Prowadzi to do ogromnych luk w raportach. Tymczasem operacje i treningi z użyciem lotnictwa i marynarki odbywają się na terenie całego świata.

Weźmy na przykład F-35, następcę stosowanego także w polskim lotnictwie F-16. Nowy samolot spala ponad dwukrotnie więcej paliwa niż jego poprzednik: około 5,600 litrów paliwa lotniczego na godzinę, w porównaniu do 3,500 w przypadku F-16. Takie dane podała gazeta Dagsavisen w Norwegii, gdzie zresztą ekolodzy oprotestowali zakup tych samolotów. Crawford obliczyła, że podstawowa wersja samolotu, F-35A, zużywa około 4,83 litrów na kilometr.

Nie, to nie jest spalanie obliczone na 100 km – to prawie 5 litrów paliwa spalanego na każdy przebyty kilometr! Z jednego pełnego zbiornika paliwa jeden samolot F-35 może wyprodukować prawie 28 ton dwutlenku węgla. To kilkukrotnie więcej, niż przeciętny Polak emituje przez rok. Stany Zjednoczone planują zakup do 2500 takich samolotów, z założeniem, że będą one w użytku bojowym co najmniej do 2070 roku.

Inne kraje zaczęły na to zwracać już uwagę. W zeszłym miesiącu w Wielkiej Brytanii dowódca RAF Michael Wigston ogłosił plany osiągnięcia przez lotnictwo zerowej emisji CO2 do 2040 roku, czyli dekadę wcześniej, niż krajowe zobowiązanie do osiągnięcia neutralności emisyjnej w całym kraju. Ma to być osiągnięte przez pozyskiwanie paliwa odrzutowego z bardziej zrównoważonych źródeł, skupienie się na rozwoju napędu wodorowego, oraz wprowadzenie do służby pierwszych samolotów o zerowej emisji do 2030 r.

Światowe wydatki na zbrojenia w 2020 r. Trudno się dziwić, że 1/3 światowej armii kopci tyle, co średniej wielkości rozwinięte państwo (Fot. Sipri.org)

Światowy żandarm nas broni, ale to wiele kosztuje

Zastanówmy się, ile z tego całkowitego zużycia wynikało z pełnienia przez USA funkcji światowego policjanta i „obrońcy pokoju”. Armia USA stacjonuje jawnie w ok. 700 bazach na całym świecie, z czego w Japonii, Niemczech, Korei, czy we Włoszech na co dzień znajdują się dziesiątki tysięcy członków personelu wraz z rodzinami. Ci wszyscy ludzie muszą się jakoś przemieszczać i ogrzać placówki, a przede wszystkim muszą cały czas testować sprzęt i ćwiczyć. Do baz wojsk lądowych dochodzą porty i lotniska pełne okrętów i samolotów bojowych.

Nie ukrywajmy, że utrzymywanie takiego stanu rzeczy jest absolutnie kluczowe dla polskiej i europejskiej racji stanu, a całość emisji należy tu uznać za wpisane w jej koszta. Na naszym podwórku jest oczywiste, że agresywna, imperialna Rosja nie będzie się nigdy zastanawiać nad tym, ile CO2 emitują jej siły zbrojne.

Niemniej jednak w ciągu ostatnich kilkunastu lat USA wplątało się w szereg naprawdę kosztownych wojen, podczas których emisje nie były możliwe do policzenia, a które nijak nie przyniosły oczekiwanego skutku. Wojna w Afganistanie trwała 20 lat, kosztowała setki miliardów, a może i biliony dolarów, a zakończyła się sromotną porażką sił światowego hegemona i powrotem reżimu talibów. Amerykańskie interwencje militarne w Iraku, Jemenie, Somalii czy w Libii albo doprowadziły do całkowitej destabilizacji tych krajów, albo nie przyniosły większej poprawy istniejącego stanu rzeczy.

Polecamy:

Podczas tych bezsensownych operacji wyemitowano do atmosfery setki milionów ton gazów cieplarnianych. Nie tylko udział w wojnach, ale też brak jasnych danych z Departamentu Obrony USA – największego pracodawcy na świecie, zatrudniającego ok. 3 miliony osób – jest poważną przeszkodą w dążeniu do osiągnięcia światowej neutralności klimatycznej. Wojsko nie wykazuje ponadto specjalnej woli redukcji swoich emisji. W końcu trzeba jakoś uzasadnić przed Kongresem, dlaczego jej wydatki wynoszą więcej, niż 10 kolejnych najpotężniejszych armii na świecie razem wziętych.

Bartłomiej Król
Bartłomiej Król
Prawnik, publicysta, redaktor. Na TrueStory pisze głównie o polityce zagranicznej i kulturze, chociaż nie zamierza się w czymkolwiek ograniczać.
ARTYKUŁY POWIĄZANE

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

NajNOWsze

NajPOPULARNIEJsze