
Teoria katastrof da się streścić w sposób prosty. Katastrofa to nagłe przejście z jednego stanu statycznego w inny stan statyczny. Przykładowo, most na rzece Dniepr spina brzegi przez 50 lat, a trafiony rakietą, rozpada się i przez kolejne 50 lat leży na dnie Dniepru. Sam moment zwalenia się konstrukcji do rzeki to sekundy.
A przecież coś musiało doprowadzić to tej sekundy fazowego przejścia. Amerykańska poetka sprzed 150 lat, Emily Dickinson, pisała o katastrofach: „Ruina to z diabelskich dzieł/ najstaranniejsza praca / Upadek nie jest kwestią chwil / Wpierw się zaczynasz staczać”. Niestety, wolimy nie widzieć tego wstępnego procesu. Owszem, na długie tygodnie przed trzęsieniem ziemi pokazują się rysy na murze, szczury uciekają, koty miauczą – lecz mimo to pierwszy mocny wstrząs zawsze jest kompletnym zaskoczeniem. Przecież nie tak miało być! Wbrew wszystkim znakom, woleliśmy udawać ślepych i głuchych.Tak było przyjemniej.
Co gorsza, człowiek, który rozpoznając złowróżbne znaki próbuje ostrzec innych, bywa najczęściej brany za wariata, obsesjonata, mitomana. „Wy, Polacy, ze swoją rusofobią, nie rozumiecie geniuszu Herr Putina” – dokładnie jak niegdyś nie docenialiśmy geniuszu Herr Hitlera, albo do gruntu pokojowego charakteru sowieckich zbrojeń. „Jak zwykle przesadzacie, jak zwykle popadacie w polską histerię”, podpowiadali nam sąsiedzi.
A tu – bęc. Naród, który miłuje pokój i samostanowienie narodów, naród, który – zdaniem moskiewskiej prasy z lutego 2022 „nigdy pierwszy nie zaatakował innego państwa”, kulturalny i kontenty z handlu ropą i gazem naród rosyjski, postanowił odtworzyć caratowi należne mu miejsce na mapie świata. Na początek, niejako na czwartkowe śniadanie – pożerając Ukrainę. Słabą, rozlazła, otwartą na wszystkie strony jak namiot cyrkowy. Kto by się miał niby wstawić za takim niby-państwem?
Teoria katastrof ma jednak to do siebie, że fazowe błyskawiczne przejście od stanu A może znaleźć finał nie tylko w stanie B, lecz w wielu możliwych innych: w stanie C, D, i tak aż po X, Y, Z. Zamiast pożywnego ukraińskiego dania z wódką i słoniną, putinowska Rosja doczekała się dania w mordę – za sprawą ukraińskiej armii. Zamiast oczekiwanej bierności świata, dyskretnych braw od pani LePen i swojskiego Grzesia Brauna, zamiast nowych kontraktów na gaz, Rosja natrafiła na bojkot i sankcje. Zamiast odtworzyć wydumany przez swoich dworskich filozofów Wielkoruski Mir, Putin nagle został wysłany… gdzieś wysoko. Nie tylko przez Ukraińców z Wyspy Węży, lecz przez praktycznie cały świat zachodni. Czyli nasz.
Tak bywa, kiedy się nie studiuje teorii katastrof: czasami człowiek kupuje sobie bilet do słonecznego Soczi, ale na miejscu okazuje się, że zamiast na czarnomorską plażę, dziwnym zrządzeniem losu dojechał do Hagi. I co gorsza, zanosi się tam na dłuższy pobyt.
Zobacz też: