czwartek, 25 kwietnia, 2024
Strona głównaKulturaOdwołany koncert Death in Rome, czyli gdzie leżą granice inspiracji totalitaryzmem

Odwołany koncert Death in Rome, czyli gdzie leżą granice inspiracji totalitaryzmem

Czy można wykorzystywać symbole jednoznacznie kojarzone z totalitaryzmem w sztuce? I gdzie leży granica, za którą zainteresowanie faszyzmem albo komunizmem staje się groźne? A co w sytuacji, w której ideowi naziści tworzyliby niezwykle dobre dzieła? W Niemczech wystarczy niewiele, by otrzymać od mediów łatkę nazistów, o czym ostatnio przekonał się popularny neofolkowy zespół Death in Rome, ale ani on nie pierwszy, ani nie ostatni.

Plakat Death in Rome nie sugeruje przyjaznych intencji członków zespołu, ale diabeł jak zawsze tkwi w szczegółach. (Fot. Death in Rome/Facebook)

Death in Rome to zespół, który zasłynął z nagrywania coverów popowych hitów w estetyce neofolk. Jeśli nic wam to nie mówi, to ten styl muzyczny stanowi swego rodzaju „nową muzykę ludową”, czerpie zarówno z tradycyjnej muzyki folkowej – celtyckiej czy amerykańskiej – jak i z powstałych w latach 80. industrialu czy rocka gotyckiego. Muzycy grający neofolk opierają się na silnej intertekstualności, zwłaszcza z różnymi tekstami historycznymi; chętnie wykorzystują estetykę militarną czy neopogańską, nierzadko sięgają też po wątki ezoteryczne czy magiczne. Podobnie jak w europejskiej tradycji bardowskiej, tekst utworów jest równie ważny, a być może nawet ważniejszy, niż muzyka.

Death in Rome to oczywista zbitka nazw Death in June (brytyjski zespół Douglasa Pearce’a, pioniera i legendy gatunku) i Rome (pseudonim artystyczny luksemburczyka Jerome’a Reutera, jednego z bardziej znanych wykonawców). Niemiecki zespół zamienia takie utwory, jak „Diamonds” Rihanny, „Wrecking Ball” Miley Cyrus, ale też chociażby „Last Christmas” albo „What is Love”, w akustyczne ballady podszyte wojskowymi bębnami, obfitujące w sample z wypowiedziami z archiwalnych nagrań.

Ironiczny humor miesza się w tych kreacjach z makabreską. Chociażby ta ostatnia piosenka została zilustrowana „teledyskiem” sklejonym ze scen z czeskiego filmu „Diamenty nocy”, przedstawiającego ucieczkę Żydów z transportu do obozu zagłady, pod którym słowa refrenu „What is love/Baby don’t hurt me” mogą nabrać innego znaczenia. Z kolei cover „Barbie Girl” zespołu Aqua zilustrowano portretem Klausa Barbie, gestapowca i zbrodniarza wojennego zwanego „Katem Lyonu”. Znaczenia słów „I’m a Barbie girl in a Barbie world” nie trzeba tu tłumaczyć. Muzycy zespołu twierdzą, że chcą w ten sposób zapewnić alternatywnej publiczności nieco zabawy przy alternatywnej interpretacji „mainstreamowej” muzyki.

Myślisz „neofolk”, mówisz „Death in June” – i odwrotnie
Jak można zauważyć, logiem Death in Rome jest połączenie Totenkopfu i wizerunku Marylin Monroe. Czy to nadal nazistowski symbol?

Okazuje się, że w ojczyźnie muzyków nie wszystkim jednak podoba się taka twórczość. „Tagesspiegel” poinformował o nadchodzącej trasie koncertowej Death in Rome, składającej się z 4 koncertów (dwóch w Niemczech i dwóch w Polsce). Muzycy zespołu, razem z supportującym ich Herr Lounge Corpse, zostali przedstawieni jako „prawicowi do skrajnie prawicowych”. Występ w Berlinie miał odbyć się na obszarze RAW, alternatywnego rejonu Berlina, znanego z imprez queerowych, jednak klub Urban Spree wydał oświadczenie o odwołaniu koncertu, ponieważ stoi „w 100% przeciwko ekstremizmowi”.

Jakie były zarzuty przeciwko muzykom? Nawiązywanie do problematycznego Death in June, o którym szerzej poniżej, udawanie apolityczności przy wrzuceniu na okładkę piosenki Klausa Barbie, a także w ogóle reprezentowanie sceny, której „wielu artystów ma silne punkty styczne ze skrajną prawicą”, oraz na której „powszechne są prowokacje z użyciem prawicowej symboliki – jak warianty czaszki SS czy czarnego słońca”.

Oberwało się też Herr Lounge Corps, którym jest tak naprawdę austriacki muzyk Miroslav Snejdr. Jemu dziennikarze także zarzucili współpracę z Death in June oraz nazistowskie żarty na Instagramie (jak choćby post o tym, że zaimki Heinricha Himmlera to he/him, albo zdjęcie wisiorka z napisem „Hope”, który po odwróceniu wygląda jak „Adolf”). Innym zarzutem jest to, że na koncerty neofolkowych zespołów chodzą prawicowcy, a wykonawcom to nie przeszkadza.

Za tego typu „kawały” w Niemczech się canceluje.

Czy faktycznie można zarzucić Death in June nazizm? Najpierw fakty: na okładce pierwszego albumu zespołu znajduje się Totenkopf, symbol trupiej czaszki z piszczelami, w wersji wykorzystywanej przez SS; na innej znajdują się głowy dobermanów układające się w swastykę. Dystrybucja płyty „Rose Clouds of Holocaust” została zakazana w Niemczech, a Douglas Pearce we wczesnych wywiadach przyznawał się do fascynacji III Rzeszą i takimi postaciami, jak Georg Strasser czy Ernst Roehm. Totenkopf pozostaje także jednym z kilku logotypów, którymi do dziś posługuje się grupa (co ciekawe, często jest on pomalowano w tęczowe barwy – Pearce jest wyoutowanym gejem, ale był nim też Ernst Roehm).

Muzyk jednak odpiera zarzuty, twierdząc, że trudno nie być zainteresowanym wydarzeniami, które doprowadziły do „największej tragedii XX wieku – II wojny światowej”. Zarzuty o korzystanie z nazistowskiej symboliki tłumaczy tym, iż fascynuje go to, jaki symbole mają wpływ na rzeczywistość, twierdzi też, że sama nazwa zespołu „Death in June” nie odnosi się do nocy długich noży z czerwca 1934 r. wbrew temu, co często mu się zarzuca. Ponadto, co jednak dość istotne, w tekstach zespołu próżno szukać pochwał czy w ogóle odniesień do nazizmu czy Hitlera, ani też w ogóle niemal niemal niczego o wojnie.

Jest za to dużo rozważań o dekadencji, neopogańskiej ezoteryki czy eurocentryzmu – jednak ponownie: tymi samymi toposami interesowali się sami naziści. Te mniej lub bardziej wiarygodne wytłumaczenia nie zmieniają faktu, że wokół zespołu gromadzą się wyznawcy skrajnej prawicy, a Douglas Pearce się od nich nie odcina. Sam deklaruje, że jego twórczość jest apolityczna. Jednocześnie, jak bardzo wielu innych neofolkowych muzyków, jednoznacznie potępił inwazję Rosji na Ukrainę, nazywając Putina stalinistą, kłamcą i komunistycznym carem (oryg. „commi-tzar”).

Death in June to nie pierwszy i nie ostatni zespół sceny alternatywnej, który czerpie z estetyki totalitaryzmu. Słoweńscy pionierzy industrialu z zespołu Laibach tak bardzo są w nią wkręceni, że w 2015 roku… uzyskali zgodę na koncert w Korei Północnej, jako jeden z absolutnie nielicznych zachodnich wykonawców. Dokument o tym wydarzeniu otwierał się słowami „Cała sztuka podlega politycznej manipulacji, z wyjątkiem tej, która mówi językiem tej samej manipulacji”. Rodak muzyków Slavoj Žižek wypowiadał się o tym, że ten rodzaj sztuki tak naprawdę demaskuje totalitarny system, odbijając jego przekaz w jego stronę. W tym sensie to, co prezentuje Laibach czy Death in June, to raczej parodia totalitaryzmu, niż jego pochwała.

Wystarczy porównać wszystkie te niejednoznaczności z tym, co robią prawdziwi muzycy-naziści, by przekonać się, kto jest kim. Otwarcie neonazistowskie zespoły nie szły w dwuznaczności czy ironię. Chociaż nazywają się „rockiem przeciwko komunizmowi”, na okładkach płyt umieszczają totalitarne symbole i wychwalają liderów III Rzeszy. Najbardziej znany polski zespół tego rodzaju, Honor, na kasecie „Cena idei” (gdzie na okładce znalazł się żołnierz Wehrmachtu na tle swastyki) nagrał utwory „Narodowy socjalizm”, „Żydowska batalia” czy „Rudolf Hess”. Ich niemiecki odpowiednik, zespół Landser, swoją debiutancką kasetę zatytułował „Das Reich kommt wieder” („Rzesza powraca”), a jedna z piosenek była o odebraniu Polakom Wrocławia i Gdańska.

Gdy twoja zgrywa wejdzie za mocno.

Inna kwestia to pytanie, kiedy i w jakim kontekście można oddzielić artystę od jego dzieła, tym bardziej, że pod względem artystycznym twórczość Death in June (właściwie również Death in Rome) jest ceniona przez krytyków sceny alternatywnej. Wiele osób w ogóle tego nie robi, traktując życiorys artystów i ich twórczość jako jedną całość, niezależnie od rządzących się swoimi specyfikami scen gatunkowych. R. Kelly i Marylin Manson popadli w przeszłości w niełaskę z uwagi na obrzydliwości, których się dopuścili, niezależnie od jakości swoich nagrań.

Dziś ostracyzm spotyka Kanyego Westa, który publicznie głosi antysemickie i fundamentalistyczne poglądy, i to mimo tego, że bez dwóch zdań jest jednym z najbardziej wpływowych artystów współczesnego popu. Algorytmy wielkich portali potrafią banować nawet za samą wzmiankę o zespole Burzum, projekcie Varga Vikernesa – jednocześnie białego supremacjonisty i pioniera black metalu.

To nie tylko problem muzyków, bo tacy Siergiej Eisenstein i Leni Riefenstahl pracowali jako propagandziści najgorszych reżimów w historii ludzkości, a do dzisiaj uważa się oboje za klasyków kinematografii. Wielu genialnych polskich reżyserów (Kawalerowicz, Munk) czy literatów (Szymborska, Konwicki) zaczynało jako twórcy socrealistyczni. Gdyby jednak w Polsce iść tropem cancelowania za wszystko, należałoby spuścić w sedesie ich dziedzictwo, co postuluje się w przypadku Romana Polańskiego, oskarżonego 45 lat temu o gwałt na nieletniej dziewczynie.

Wracając do muzyków, takie traktowanie przy powyższym rozumowaniu mogłoby spotkać Jacka Kaczmarskiego – genialnego autora piosenek, który po pijaku tłukł żonę i córkę. Jeśli zaś sama totalitarna estetyka jest nieprawidłowa, to problem mają także polskie punkowe zespoły – Moskwa miała na okładkach czerwone gwiazdy, a Siekiera wychwalała okrucieństwa wojny napastniczej. Nikt jednak raczej nie powie, że były to zespoły prokomunistyczne, albo że Kaczmarski wychwalał w utworach przemoc domową.

Co innego natomiast z bardzo popularnymi w Polsce rosyjskimi zespołami w rodzaju Chóru Aleksandrowa, którego członkowie noszą sowieckie mundury, wywieszają flagi z sierpem i młotem oraz wychwalają żołnierzy Armii Czerwonej. Nie przeszkodziło im to w graniu w Watykanie dla Jana Pawła II albo na terenie Muzeum Auschwitz. Death in June i inne tego typu neofolkowe kapele to przy takiej afirmacji Związku Radzieckiego niewinna igraszka.

Czytaj także:

Bartłomiej Król
Bartłomiej Król
Prawnik, publicysta, redaktor. Na TrueStory pisze głównie o polityce zagranicznej i kulturze, chociaż nie zamierza się w czymkolwiek ograniczać.
ARTYKUŁY POWIĄZANE

1 KOMENTARZ

  1. I had the article translated by an AI and I really hope it is not as stupid as it seems. The writer has not dealt with the subject at all. He completely misses the point of what DEATH IN ROME is. Everyone knows that the name refers to Wolfgang Köpken’s book Der Tod in Rom and that it’s about exposing where Nazism and fascism are hidden in everyday life, in case of Death in Rome especially in pop. That is what it is about. Fascism is not some symbols or jokes, it’s people who really think they are on the right side and condemn others. That’s how it starts.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

NajNOWsze

NajPOPULARNIEJsze