
„Numbers to Names”. Jak działa strona?
„Numbers to Names” to projekt stworzony przez Daniela Patta, inżyniera z Google. Oparty na sztucznej inteligencji algorytm używa technologii rozpoznania twarzy do próby identyfikacji ludzi na archiwalnych fotografiach. To możliwe dzięki określeniu ich na podstawie zestawu najbardziej charakterystycznych cech. Baza danych opiera się obecnie na znajdujących się w publicznym dostępie zdjęciach z United States Holocaust Memorial Museum w Waszyngotnie, izraelskiego Instytutu Jad Waszem i innych.
Pomysł na stronę nawiedził Patta, gdy w 2016 r. odwiedził Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN w Warszawie. Przeglądając zdjęcie niemieckich ofiar i ocalałych z Zagłady, uświadomił on sobie, że być może właśnie patrzy na twarze swoich krewnych, nie mając o tym pojęcia. Troje spośród jego dziadków pochodziło z terenów Polski i przeżyło wojnę, a ponadto jego pochodząca z Zamościa babcia była zainteresowana znalezieniem fotografii tych członków rodziny, którzy zostali zamordowani przez Niemców.
Obecnie po wrzuconym zdjęciu aplikacja wyrzuca rezultaty z bazy danych 34 tysięcy zdjęć (bez logowania) albo ok. 500 tysięcy (po założeniu konta). Na tą drugą opcję należy poczekać przynajmniej dobę. W planach znajduje się poszerzenie bazy o kolejne 700 tys. fotografii z czasów wojennych i przedwojennych. Być może uda się także dorzucić do niej materiały wideo – chociażby z Żydowskiego Archiwum Filmowego Stevena Spielberga.
„Numbers to Names”. Odzyskać wspomnienia
Strona może się już pochwalić kilkoma sukcesami. Daniel Patt w wywiadzie dla „The Times of Israel” twierdzi, że algorytmowi udało się znaleźć na archiwalnym zdjęciu matkę Geddy’ego Lee – wokalisty zespołu Rush. Dzięki temu wspólnie udało im się zidentyfikować na fotografii, która pochodziła z obozu Bergen-Belsen, szereg kolejnych członków rodziny muzyka.
BBC przedstawiło z kolei historię pani Blanche Fixler (ur. jako Bronia Bruenner), pochodzącej z Polski 86-letniej mieszkanki Nowego Jorku, której udało się odnaleźć na archiwalnym zdjęciu wykonanym we Francji. Nigdy wcześniej go nie widziała, ale zobaczenie go pozwoliło jej na rozpoznanie jej ciotki i brata, zamordowanych przez Niemców. Fotografia, o której mowa, znajduje się w zbiorach United States Holocaust Memorial Museum, a wcześniej znano tożsamość tylko trzech osób, które się na niej znajdują. Dzięki „Numbers to Names” ta liczba podwoiła się.
„Identyfikacja tych zdjęć jest niezwykle ważna”, mówi Scott Miller, dyrektor ds. kuratorskich w waszyngtońskim muzeum. „Przywraca się im w ten sposób namiastkę godności, daje się pewne pocieszenie dla ich rodzin, ponadto jest to forma upamiętnienia dla całej społeczności żydowskiej. Nie mogę wystarczająco mocno podkreślić, jak te zdjęcia poszczególnych ludzi są ważne. Wszyscy znamy liczbę – sześć milionów Żydów zostało zabitych, ale tak naprawdę zabito osobnego człowieka sześć milionów razy. Każdy z nich ma imię, każdy z nich ma twarz”, dodaje.
Czytaj także:
- Tatuaż ze „Stranger Things” a Holokaust. Twórcy serialu przesadzili?
- Niemiecki sąd skazał 101-letniego strażnika z obozu w Sachsenhausen
Projekt „Numbers to Names” może na dużą skalę uruchomić mechanizm, o którym głośno było w Polsce za sprawą Romy Ligockiej. Ta malarka i scenografka z Krakowa po obejrzeniu filmu „Lista Schindlera” Stevena Spielberga była tak mocno poruszona obrazem krakowskiego getta, że pchnęło ją to do napisania słynnej książki wspomnieniowej „Dziewczynka w czerwonym płaszczyku”. Rzecz jasna, po takim czasie ludzka pamięć bywa zawodna – ale i tak dobrze ocalić te jej strzępy, które się da. Jeśli narzędzie się rozwinie, może stać się także bezcenną pomocą dla amatorów genealogii.