Gdy w 2020 roku epidemia zaczynała się rozkręcać, Polska uznała, że nie weźmie udział w europejskich przetargach na zakup maseczek i innego sprzętu medycznego. Zamiast tego zdecydowała się zakupić 1200 respiratorów od lubelskiej firmy E&K, która nie miała najmniejszego doświadczenia w sprowadzaniu sprzętu medycznego. Mimo tego służby miały dać zielone światło do przeprowadzenia transakcji. Co było później, wszyscy wiemy. Sprzęt do Polski trafiał niepełny, z opóźnieniami, bez odpowiednich atestów i nigdy nie udało się za niego odzyskać pieniędzy.
Trochę to dziwne, bo o szefie E&K – Andrzeju Izdebskim – było już wcześniej głośno. Pierwszy raz w 2002 r., gdy „Rzeczpospolita” ujawniła, że mający udziały w lubelskim porcie lotniczym biznesmen zajmował się w latach 90. handlem bronią do objętych embargiem rejonów świata, takich jak Angola czy Liberia. Według doniesień zezwolenie na handel dostał od MSW, a posługiwał się fałszywymi „świadectwami końcowego użytkowania”, czyli dokumentami, które jakieś państwo wydaje, aby potwierdzić, że to ono zamawia sprzęt. W ten sposób np. broń zakontraktowana rzekomo przez Burkina Faso trafiała choćby na Bliski Wschód. Dowody wyglądały na mocne, a nazwisko Izdebskiego pojawiało się w oficjalnych dokumentach ONZ.
Badający sprawę Urząd Ochrony Państwa szybko stracił zainteresowanie i umknęło mu, że podejrzany ma podpisany z Komitetem Badań Naukowych kontrakt na budowę prototypu samolotu „Bielik”. Wówczas zielone światło Izdebskiemu dał sam generał Hermaszewski. Samolot powstał, a wojsko uznało go za „zrobiony w garażu” i kompletnie nieprzydatny. Nie mniej Izdebski kasę z grantu zainkasował.
Podróż do albańskiego raju
W 2011 r. kierowana przez niego spółka Unimesko miała dostarczyć trotyl do kontrolowanych przez państwo zakładów Nitro-Chem. Miała, bo dostarczyła 20 proc. towaru. Izdebski przekonał właściciela Nitro-Chemu, że sprowadzony z Albanii ładunek to okazja, która może uciec sprzed nosa. Dlatego pieniądze chciał z góry (resort zdrowia za respiratory też płacił awansem). W 2017 r. państwo zawarło z Unimeskiem umowę, na mocy której dług firmy rozłożono na raty. I to nie przyniosło rezultatu, a rząd nie mógł się doprosić należności.
Co ciekawe, Unimesko posiada swój albański odpowiednik. Poza Izdebskim kieruje nim niejaki Lorenc Goça. Według albańskiej prasy to facet zamieszany w sprzedaż broni dla włoskiej mafii. Siłą rzeczy Izdebski mając spółkę w Albanii, często bywał w Tiranie. Skąd zainteresowanie tym Adriatyckim państwem? Podobno chodziło o kontrakt na utylizację rezerw broni (bardzo, bardzo dużych) zostawionych po reżimie Envera Hodży. Broń miała ginąć i znajdować się później np. w Nigerii. Wszystko to jednak plotki i domniemania. Izdebski nigdy nie został złapany za rękę, nie postawiono mu zarzutów, ba, do końca życia pozostał wolnym człowiekiem.
Jednak historia jego życia, choć pogmatwana i mocno wybrakowana, uczy, że dopóki polska prokuratura nie zobaczy ciała, dopóty nie powinna dawać wiary wystawionym w Tiranie aktom zgonu.
Zobacz też: