
Mail pochodzi z września 2020 roku. Wówczas koalicją rządową wstrząsnęły dwa kryzysy. Pierwszy wynikał z próby przepchnięcia tzw. piątki dla zwierząt, a więc pakietu proekologicznych zmian, dzięki którym PiS chciał m.in. wpłynąć na branżę futrzarską. Drugi spowodowała tzw. „lex bezkarność”, a więc prawo, za pomocą którego politycy chcieli pozbyć się odpowiedzialności za niegospodarność w czasie pandemii. W obu wypadkach przeciwko nowym przepisom wystąpił Zbigniew Ziobro i jego posłowie.
Za pierwszym razem chodziło o utrzymanie elektoratu myśliwskiego, który dla malutkiej Solidarnej Polski jest na wagę złota. Za drugim o potencjalne rozliczenie z ministrem Szumowskim, odpowiadający m.in. za ściągnięcie feralnych respiratorów, które przybyły do Polski spóźnione i bez odpowiednich atestów. Dla Ziobry, który pełni także funkcję prokuratora generalnego, możliwość grillowania człowieka Morawieckiego byłaby nie lada gratką.
To, że Morawiecki z Ziobrą się nie lubią to tajemnica poliszynela, ale tym razem ujawniony mail pokazuje nam skalę niechęci. Premier wprost pisze o Ziobrze jako o człowieku cynicznym, nielojalnym i „gotowym działać przeciwko nam”. Remedium na tą bolączkę miałoby być przeciągnięcie ludzi Ziobry na swoją stronę, a ponadto znalezienie kandydata na nowego ministra sprawiedliwości, który mógłby być jeszcze ostrzejszy, ale przy tym wierny Prawu i Sprawiedliwości. Jak wiemy oba te projekty spaliły na panewce.
Dwa lata po tamtych wydarzeniach Zbigniew Ziobro wciąż jest ministrem i to takim dzięki, któremu Zjednoczona Prawica zachowuje w Sejmie przewagę nad opozycją. Z ujawnionej korespondencji można wnosić, że Morawiecki byłby gotów Ziobrę wyrzucić i stworzyć rząd mniejszościowy. W tym celu skupiłby się na przepychaniu ustaw „ideowych” (czyli takich, których ziobryści raczej nie odrzucą ze względu na światopoglądową bliskość z PiS) i wyciąganiu pojedynczych posłów w zamian za odpowiednie konfitury. Fakt, że taki scenariusz nie został zrealizowany oznacza jedynie, że zablokował go Jarosław Kaczyński.
Władza prezesa PiS nad rządem jest niepodważalna, ale w tym wypadku widzimy, że Morawiecki nie umie nawet umeblować własnego gabinetu. Co więcej, premier musi świecić oczami za Ziobrę, tłumaczyć się przed Komisją Europejską z powodu istnienia Izby Dyscyplinarnej i brać za dobrą monetę decyzje personalne, które podejmowane są w siedzibie partii na Nowogrodzkiej, a nie w swojej kancelarii w Alejach Ujazdowskich.
Sondaże poparcia dla partii politycznych niezmiennie pokazują, że w przyszłym roku Prawo i Sprawiedliwość raczej pożegna się z władzą, a premier Morawiecki straci stanowisko. Wówczas najsilniejszym politykiem z obozu PiS stanie się Andrzej Duda (jeszcze przez dwa lata będzie posiadać prawo weta), a Morawiecki będzie musiał odnaleźć się w nowej układance. O ile oczywiście zechce to zrobić. Wygląda bowiem na to, że na schedę po Kaczyńskim raczej nie ma szans, a w czynnej polityce (choć wciąż piastuje jedno z najważniejszych stanowisk w kraju) ma do powiedzenia mniej, niż gdy był dyrektorem banku. Wybory powinny być dla niego czasem podsumowania dotychczasowej drogi i refleksji nad tym, czy dalsze walka o władzę w PiS jest w ogóle warta świeczki.
Zobacz też: