czwartek, 25 kwietnia, 2024
Strona głównaHistoriaJerzy Urban nie żyje. Był człowiekiem strasznym i śmiesznym

Jerzy Urban nie żyje. Był człowiekiem strasznym i śmiesznym

Jerzy Urban nie żyje - taką informację w poniedziałek przed południem podał facebookowy profil „Tygodnika NIE”. W przypadku tego gościa lepiej poczekać na drugie źródło, bo Urban wielokrotnie śmiał się z nadchodzącego zgonu np. na filmie na którym leżąc w pozycji horyzontalnej na katafalku podniósł się i krzyknął „Prima Aprilis, skurwysyny”. Załóżmy jednak, że „NIE” mówi prawdę i 89-letni redaktor Urban naprawdę odszedł z tego świata.

Jerzy Urban w programie „Skandaliści” na antenie Polsatu (fot. Twitter)

Jerzy Urban mógł się pochwalić jednym z najciekawszych życiorysów PRL. Przyszedł na świat w 1933 roku w rodzinie żydowskiej inteligencji. Jak sam wspominał, o pochodzeniu rodzice wspomnieli mu dopiero po kilku latach, podczas wojny, gdy mogło to decydować o życiu i śmierci. Czas okupacji rodzina przetrwała dzięki znajomościom ojca (ten załatwił aryjskie papiery) i wyjazdowi pod rumuńską granicę.

Jerzy Urban. Miłość do komunizmu

Po wojnie młody Jerzy wchodzi w komunistyczną rzeczywistość jak w masło. Zapisuje się do ZMP, stalinizm traktuje bezkrytcznie. Zdania w tym temacie nie zmienił zresztą chyba nigdy. Nawet po latach zdarzało mu się mówić o represjach za rządów Bieruta jako o zjawisku marginalnym. Trochę tak jakby broniąc starych komunistów bronił własnej biografii i życiowych wyborów.

Aktywistyczny zapał przekuwa w pracę redakcyjną. Pisze do „Nowej Wsi” i do „Po prostu”. To drugie pismo jest szczególnie ciekawe, bo stanowi najbardziej liberalny punkt na smutnej mapie Polski lat 50. (na łamach pisma publikowali m.in. Stefan Bratkowski, Marek Hłasko, Agnieszka Osiecka czy Jan Olszewski). Początkujący dziennikarze pisali tam przede wszytkim o studenckiej niedoli: warunkach mieszkaniowych, brudnych stołówkach, braku sensownej opieki zdrowotnej. To wystarczyło, aby zdobyć zainteresowanie, ale ściągnąć też na siebie gniew władzy, która 2 października 1957 roku zadecydowała o zamknięciu pisma.

To wydarzenie symbolicznie kończy gomułkowską „odwilż”. 23-letni Urban – podobnie jak inni dziennikarze „Po prostu” – został objęty zakazem publikacji. Ten zdjęto po trzech latach. Wówczas Urban trafił do zespołu tygodnika „Polityka”. Miał opinię pracusia i bardzo zdolnego reportera. Nie bał się opowiadać o peerelowskiej rzeczywistości z humorem i ironią, co wkrótce przypłacił kolejnym zakazem publikacji. Nigdy jednak nie ciągnęło go do drugiego obiegu. Balansował na granicy tego, co uchodziło w partyjnym środowisku na sucho.

Jeśli cokolwiek chciał reformować, to tylko wewnętrznie. „Solidarności” od początku się bał, a jej fenomen uważał za groźny. W liście do Mieczysława Rakowskiego pisał: „Zobaczyłem, że ten związek zawodowy jest czymś innym niż masy protestujące w ’56 czy ’76 roku. Antyradzieckość niebezpieczna, nacjonalizm paskudny, populizm ziejący, klerykalizm”. Patrząc na entuzjazm redakcyjnych kolegów, którzy szybko pokochali Wałęsę, ponownie odszedł z „Polityki”.

Redaktor Urban od dawna żartował z tego, że niedługo umrze (fot. Demotywatory)

Jerzy Urban – wróg Solidarności

Lata 80. stanowią najlepiej znany fragment jego biografii. Urban zostaje rzecznikiem rządu Wojciecha Jaruzelskiego, a po wybuchu stanu wojennego twarzą partyjnej propagandy. Wiosną 1982 roku, gdy wznowiono nadawanie programów radiowych i telewizyjnych, cotygodniowe konferencje rzecznika stały się swego rodzaju pierwszym show w historii RP. Urban kochał kamerę i mikrofon. Upajał się popularnością, jaką dawały mu media. Do historii przeszły jego teksty, takie jak „rząd się wyżywi”, nazywanie kazań księdza Popiełuszki „seansami nienawiści” czy akcja wysyłania śpiworów dla bezdomnych w Nowym Jorku (która miała być odpowiedzią na paczki żywnościowe przysyłane do Polski z USA). Podobnie jak w przypadku stalinizmu, jego ocena rządu Jaruzelskiego po latach pozostała niezmienna.

Jednak mimo swoich wprost betonowych poglądów udała mu się rzecz niesłychana. Zamiast – podobnie jak inni koledzy z rządu – zostać wyrzuconym na śmietnik historii po 1989 roku, Urban udanie przeszedł transformację i nie dał o sobie zapomnieć do końca życia. Trochę tak, jakby należał do pokolenia Kwaśniewskiego i Millera, na których dziedzictwo PRL nie ciążyło aż tak bardzo.

Jerzy Urban. Milioner i skandalista

W latach 90. zakłada tygodnik „NIE”. Pismo cieszy się niebywałą popularnością i pozwala Urbanowi zostać jednym z najbogatszych Polaków. Dawny przedstawiciel władzy ludowej wprowadza się do podwarszawskiej willi i fotografuje z cygarami. Dla wielu przedstawicieli pokolenia „Solidarności” sukces, który redaktor odniósł w III Rzeczpospolitej, będzie policzkiem i znakiem, że nie udało się odpowiednio rozliczyć z komuną.

Pomimo upływu lat popularność Urbana nie malała. Nawet gdy nakład tygodnika „NIE” zaczął się kurczyć, to Urban wciąż wracał, czy to w filmach na YouTube czy dzięki super popularnemu fanpage’owi swojej gazety. Jednak nawet śmiech, który wywoływał gdy przychodził do telewizyjnego studia ubrany w kardynalską purpurę, albo odpowiadał na pytanie dziennikarki mówiąc, że „ma to w dupie” nie powinien sprawiać, że zapomnimy o ciemnych momentach jego biografii, których było zdecydowanie więcej niż tych jaskrawych.

Ostatecznie co by o nim nie myśleć i nie mówić, miał jedną z ciekawszych biografii w ostatnim stuleciu, za pomocą której można opowiedzieć kawał historii Polski.

Zobacz inne nekrologi niekoniecznie lubianych przez nas osób:

Jan Rojewski
Jan Rojewskihttps://truestory.pl
Pisarz, dziennikarz. Publikował m.in. na łamach Gazety Wyborczej, Rzeczpospolitej, Onetu, Tygodnika Powszechnego. Był stałym współpracownikiem Wirtualnej Polski i Tygodnika POLITYKA. Od września 2021 roku redaktor naczelny True Story.
ARTYKUŁY POWIĄZANE

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

NajNOWsze

NajPOPULARNIEJsze