
Na wstępie powiem, że jestem łodzianinem i kibicem jednego z dwóch zwaśnionych lokalnych klubów. Temat obiektów sportowych w mieście nie jest mi więc obojętny, bo na jednym z nich staram się co jakiś czas bywać. Można powiedzieć, że wczorajsze derby domknęły stadionową sagę Łodzi. ŁKS i Widzew mają dwa nowoczesne stadiony o niemal identycznej pojemności i żaden z klubów nie może czuć się pokrzywdzony. Ekipa Hanny Zdanowskiej zadbała o uczucia wszystkich i tym samym uniknęła wojny z kibicami jednej z drużyn. Szkoda, bo decyzja o budowie jednego stadionu, może i byłaby niepopularna, ale prawdopodobnie pozwoliłaby zaoszczędzić trochę pieniędzy. Co więcej, zakreśliłaby horyzont ambicji obu łódzkich klubów. A ten – niezależnie od obecnego poziomu sportowego – powinien kończyć się na mistrzostwie kraju i regularnej grze w europejskich pucharach.
Dwa stadiony zamkną nas w przeciętności na lata
Dziś pomysł by Widzew lub ŁKS biły się o najwyższe cele wydaje się szalony, ale warto przypomnieć, że Raków Częstochowa dopiero trzy lata temu awansował do ekstraklasy, a teraz potrafi zdominować większość ligi i sprawić niespodziankę na arenie międzynarodowej (świetny dwumecz z Rubinem Kazań). Do sukcesu potrzebny był spokój, zaufanie wobec sztabu szkoleniowego i duże pieniądze. To ostatnie nie jest jednak najważniejsze. Budżet Rakowa jest zbliżony do budżetu Wisły Kraków, która w tym roku walczy o utrzymanie. Gołym okiem widać, że to nie pieniądze grają w piłkę.

Obecnie na mecze Widzewa przychodzi więcej widzów niż na ŁKS, ale ten drugi klub dopiero będzie korzystał z efektu „nowego stadionu”. Jeśli więc już teraz łódzkie drużyny potrafią zgromadzić kilkanaście tysięcy widzów, to co będzie, gdy będą walczyć o najwyższe cele? Odpowiem: bilety wyprzedadzą się na pniu, a wielu potencjalnych kibiców obejrzy mecz w telewizji. Ten problem widać już po derbach miasta, które skutecznie wypełniają trybuny. Czy gdyby te były większe o 10 tys. miejsc także byłby komplet widzów? Śmiem twierdzić, że tak.
Co więcej, obecnie oba stadiony nie spełniają standardów IV kategorii UEFA (w przeciwieństwie do stadionów w Zabrzu czy w Białymstoku) co oznacza, że gdyby któryś klub awansował do fazy grupowej Ligii Europy, to musiałby grać poza granicami miasta.
Powinniśmy wziąć przykład z Mediolanu
Jeszcze w 2013 roku władze miasta chciały zbudować jeden stadion. Pod uwagę brano trzy lokalizacje: al. Unii (stadion ŁKS), al. Piłsudskiego (stadion Widzewa) i al. Włókniarzy (stadion żużlowego Orła). O tym ostatnim obiekcie też warto wspomnieć, bo jego budowa została zakończona…w 2018 roku i pochłonęła prawie 50 milionów złotych. Jest to o tyle ciekawe, że to stadion oddalony od terenów ŁKS-u o niecałe dwa kilometry.
Dobrze wiem, że oglądanie meczu na stadionie z bieżnią czy torowiskiem, to nie to samo co trzymanie nosa tuż przy murawie boiska, ale pytanie czy Łódź jest miastem, które stać na to by lekką ręką wywalić 50 milionów w imię ciut lepszych wrażeń sportowych.
Rozumiem też, że kibice dwóch zwaśnionych klubów wypowiedzieliby magistratowi wojnę, gdyby ten poinformował ich, że od teraz będą na mecze jeździć do znienawidzonego rywala. Zastanawiam się natomiast dlaczego nie wzięto pod uwagę innych lokalizacji niż wymienione wyżej. Wspomnijmy choćby o terenach należących do Szkoły Mistrzostwa Sportowego na Milionowej, które to usytuowane są mniej więcej w pół drogi między oboma stadionami.
Wspólny obiekt na 40 tysięcy widzów mógłby pogodzić potrzeby trzech klubów, pozwolić na organizację dużych koncertów, a przy okazji jego budowa mogłaby oznaczać oszczędność, bo choć obiekt mógłby być droższy niż te które zbudowano dotychczas, to przy okazji dostępne okazałyby się grunty po starych stadionach, które można by zamienić w przestrzeń rekreacyjną lub mieszkalną. Poniżej przykład udanej transformacji tego typu, czyli londyńskie Highbury, z którego Arsenal wyprowadził się na Emirates Stadium.

Najsłynniejsze kluby grające na jednym obiekcie, to oczywiście mediolańskie AC Milan i Inter. O tym, że na stadionie, który pierwotnie został zbudowany na potrzeby Rossonierich może grać także lokalny rywal zadecydowało miasto. Od tej pory kibice Milanu zajmują trybunę południową, a Interu trybunę północną. Nikt też nie demoluje obiektu, traktując go jako wspólny dom obu drużyn. Dziś, gdy stadion ma już swoje lata i potrzebna jest budowa nowej areny nikt sobie nie wyobraża, żeby budować stadion tylko dla jednej drużyny.
Oczywiście, miast w których różne kluby mają swoje, „prywatne” stadiony jest więcej, a niektóre z nich potrafią być oddalone od siebie o kilkaset metrów (tak jest w Krakowie i w Liverpoolu). Nie znaczy to jednak, że powinniśmy brać z nich przykład. Tym bardziej, że w przypadku Łodzi za wszystkie wymienione inwestycje odpowiadało miasto.
Zobacz też: