Anya Hidmarch to projektantka modowa znana z takich projektów jak torebka przypominająca puszkę zupy pomidorowej czy torba z oryginalnym napisem „to nie jest torba” (gdyby nie to, że to powtórzenie gestu malarza René Magritte’a z jego obrazu „to nie jest fajka”). Hidmarch niedawno otworzyła swój nowy sklep w popularnej londyńskiej dzielnicy Belgravia. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że został on stworzony dla psów. Można w nim kupić m.in. opakowanie na torebki na psie odchody (w kształcie psa), kosmetyczkę (dla psów), torbę do noszenia psa i dizajnerską smycz. Kiedyś miejsca z takim asortymentem nazywano „sklepami zoologicznymi”, ale świat poszedł do przodu, a każdy z wymienionych przeze mnie przedmiotów kosztuje ponad sto funtów.
Akcesoria dla zwierząt. To pandemia nakręciła koniunkturę
Rynek akcesoriów dla zwierząt został bardzo mocno nakręcony przez pandemię koronawirusa. Raport American Pet Products Association z 2021 r. wykazał, że liczba właścicieli małych zwierząt, ryb i gadów wzrosła w USA o 30 proc. w 2020 r., a sprzedaż detaliczna przysmaków oraz artykułów dla zwierząt wzrosła o 6,7 proc. Co więcej trend się utrzymuje dzięki pracy zdalnej. Niegdyś konsumenci wydaliby pieniądze na dojazd do roboty lub kawę. Dzisiaj przeznaczają je na swoje czworonogi.
Możliwości rynku wyczuła nie tylko Hidmarch, ale też Prada czy Versace. Produkty tych marek dedykowane dla zwierząt potrafią kosztować nawet kilkaset dolarów. Branża ma nadzieję, że przy okazji miłośnicy swoich pociech zwrócą też uwagę na produkty „dla ludzi” i prędzej czy później wrócą do sklepu.
Przy okazji warto zaznaczyć, że rynek luksusowych akcesoriów dla psów jest większy niż ten dla kotów. Wiąże się to bezpośrednio ze stylem życia jaki prowadzimy z tymi zwierzętami. Podczas gdy koty są domatorami i chowają się za kanapą, psy lubią spacery, na których przy okazji można pokazać się sąsiadom.
„Zwierzęta to nowe dzieci”
Badacze tematu nie mają wątpliwości, że rynek napędzany jest głównie przez millenialsów, którzy dorobili się pracując w branżach kreatywnych lub IT, a dziś – nie chcąc zmieniać swojego stylu życia – rozpieszczają zwierzęta tak, jakby były ich dziećmi. O tym dlaczego nasze pokolenie coraz częściej wybiera zwierzęta zamiast dzieci napisano tysiące tekstów.
Powodów takiego stanu rzeczy jest wiele począwszy od motywacji finansowych (choć jak widać w tym artykule, nie dla wszystkich ma to znaczenie), poprzez lęk o swój styl życia (badania pokazują, że millenialsi bardziej niż inne pokolenia cenią własne doświadczenia, posiadanie dziecka mogłoby hamować rozwój pasji), na potrzebie przedłużania edukacji kończąc (dziś niemal każdy ma dyplom ukończenia uczelni wyższej). Tyle na zachodzie. W Polsce – obok wymienionych wyżej czynników – należy dopisać dwa, zupełnie prozaiczne. Po pierwsze, drakońskie prawo aborcyjne, które może skutecznie odstraszać potencjalne mamy. Po drugie, kryzys mieszkaniowy, który sprawia, że nawet chcący mieć dzieci nie całkiem wiedzą gdzie mieliby z nimi mieszkać. Ostatecznie, pies czy kot nie wymagają osobnego pokoju w mieszkaniu i można zostawić ich na trochę samych nie wydając fortuny na opiekunkę.
Zobacz też:
