
Widzew – Legia to ponadczasowy, piłkarski klasyk, porównywalny do spotkań Legii z Wisłą Kraków czy z Lechem Poznań. Każdy z tych pojedynków zyskuje na znaczeniu, gdy tylko wspomniane kluby biją się o mistrzostwo Polski. Widzewowi w tym roku to nie grozi. Łódzki klub dopiero próbuje się wygrzebać z wieloletniego kryzysu i wrócić na piłkarski szczyt. Jednak mimo tego wśród kibiców Robotniczego Towarzystwa Sportowego zapanowała ekstaza. Obecnie klub z Alei Piłsudskiego sprzedaje niewiele mniej karnetów niż włoski Juventus i to tylko dlatego, że stadion jest zbyt mały aby pomieścić więcej kibiców. Podczas niemal każdego spotkania granego przy własnej publiczności, zajętych jest komplet krzesełek. To nie tylko Polski, ale też europejski fenomen.
Spotkanie z Legią (podobnie jak mecz z Podbeskidziem, od którego zależał awans widzewiaków do Ekstraklasy) chciało obejrzeć znacznie więcej widzów niż jest w stanie pomieścić stadion gospodarzy. Jeśli wierzyć informacjom przekazywanym przez klub, to chętnych na zakup biletu było nawet 60 tys. osób. Już dziesięć sekund po otwarciu sprzedaży strona klubu padła z powodu przeciążenia. Kto spóźnił się choćby o minutę, nie miał szansy na dostanie wejściówki. Otwarty w 2017 roku obiekt potrafi pomieścić „jedynie” 19 tysięcy kibiców. Innymi słowy, zakończona ledwie pięć lat temu i kosztująca miasto 153 miliony złotych inwestycja, okazała się fiaskiem.
Powiedzmy to wprost: kibice odchodzący z kwitkiem spod stadionu Widzewa to dowód porażki ekipy Hanny Zdanowskiej. Prezydent Łodzi jeszcze w 2013 roku chciała postawić w mieście jeden, porządny stadion, ale byłaby to decyzja, która mogłaby wywołać złość kibiców i utrudnić zdobycie kolejnej kadencji. Zamiast tego zdecydowano się na budowę trzech obiektów. Obok identycznych stadionów Widzewa i ŁKS powstał też żużlowy stadion Orła.
Widzew – Legia. Od przybytku głowa nie boli?
Co z tego, że stadiony są trzy, skoro żaden nie nadaje się do zgromadzenia wielotysięcznej publiczności? Horyzont ambicji magistratu najlepiej podsumowuje fakt, że żaden obiekt nie spełnia standardów IV kategorii UEFA (w przeciwieństwie do stadionów w Zabrzu czy w Białymstoku) co oznacza, że gdyby któryś klub awansował do fazy grupowej Ligii Europy, to musiałby grać poza granicami miasta. Podobnie powinno być zresztą z dzisiejszym spotkaniem. Nie mam wątpliwości, że hit jakim jest mecz Widzew – Legia spokojnie zapełniłby trybuny Stadionu Narodowego. Zresztą kilka tygodni temu prezes Widzewa wspominał, że klub sonduje możliwość rozegrania meczu na „neutralnym”, choć warszawskim gruncie. Najwyraźniej nic z tego nie wyszło, a szkoda, bo kibice z pewnością zrozumieliby, że to nie zarząd odpowiada za zbudowanie zbyt małego obiektu. Ostatecznie klub mógłby przecież zorganizować autokary czy nawet pociąg do Warszawy (daleko nie jest). Finał Pucharu Polski odbywa się właśnie nad Wisłą i nikt nie marudzi, że z tego powodu musi jechać do innego miasta.
Widzew – Legia. Czy jeden stadion jest możliwy?
Zazwyczaj kiedy wspominam o potrzebie budowy jednego stadionu, to słyszę, że kibice obu drużyn by się pozabijali. Dlaczego więc taki system funkcjonuje w Mediolanie, gdzie na jednym obiekcie spotykają się fani AC Milan i Interu? Dziś, gdy wysłużony San Siro przechodzi na emeryturę, a władze miasta szykują się pod budowę nowej świątyni futbolu nikt już sobie nie wyobraża, aby rozdzielać kluby i sugerować im granie na innych boiskach. Kibice obu drużyn mają swoje trybuny, które zajmują podczas spotkań derbowych. Nikt nie demoluje stadionu, ani nie wyrywa krzesełek, choć emocje sięgają zenitu.

Oczywiście, miast w których różne kluby mają swoje, „prywatne” stadiony jest więcej, a niektóre z nich potrafią być oddalone od siebie o kilkaset metrów (tak jest w Krakowie i w Liverpoolu). Nie znaczy to jednak, że powinniśmy brać z nich przykład. Tym bardziej, że w przypadku Łodzi za wszystkie wymienione inwestycje odpowiadało miasto.
Zobacz też: