czwartek, 28 marca, 2024
Strona głównaLifestyleSławutycz. Miasto narodzone na gruzach Czarnobyla. REPORTAŻ

Sławutycz. Miasto narodzone na gruzach Czarnobyla. REPORTAŻ

Jak mnóstwo osób mojego pokolenia, wychowałam się na blokowisku z wielkiej płyty. Powstało zaledwie kilka lat zanim przyniesiono mnie w uszytym przez babcię beciku ze szpitala.

Wczesne dzieciństwo spędziłam wśród szarych, nieotynkowanych bloków. Osiedlowa zieleń dopiero kiełkowała. Prezentuje się nędznie na zdjęciach z tamtego okresu, ale po drugiej stronie ulicy rozciągała się łąka, na której wciąż pasły się krowy i rósł las, przez który płynie rzeka. Rzeka wpada do kieleckiego zalewu, gdzie zimą tata uczył mnie jeździć na łyżwach a latem przyprowadzał na lody do kawiarni „Relaks”.

W mieszkaniach było zwykle bardzo zimno. Jesienią odbywał się rytuał uszczelniania okien watą i ligniną. Uczestniczyła w nim cała rodzina. Niestety, w listopadzie parapety i tak trzeba było dodatkowo zakrywać kocami, bo pomimo całej tej waty i ligniny od okien wciąż ciągnął ziąb. 

Potem bloki ocieplono styropianem i wymieniono w nich okna. Na deser oszpecono je „barankiem” – najtańszym tynkiem mineralnym w kolorze błota. Dopiero niedawno zostały pomalowane w żywsze i weselsze kolory. W międzyczasie dorosła też osiedlowa zieleń i to szare blokowisko zamieniło się w bardzo przyjemne miejsce do życia. 

Nie to, żeby wcześniej żyło mi się na nim źle. Co prawda place zabaw były wylane betonem, który ozdobił moje kolana serią blizn a te zostaną ze mną na zawsze, ale blizny ponoć dodają charakteru i nigdy nie były dla mnie żadnym problemem. Ja na tym szarym blokowisku miałam bardzo szczęśliwe dzieciństwo.

Nikt mnie nigdy nie musiał odprowadzać do szkoły: ta znajdowała się zaledwie pół kilometra dalej i aby do niej dotrzeć, nie trzeba było przechodzić przez żadną ruchliwą ulicę. Pomykałam więc samodzielnie zarówno do przedszkolnej zerówki, jak i potem do szkoły. Równie blisko były – nadal są – pawilony handlowe w stylu schyłkowego PRL-u, poczta, siedziba spółdzielni mieszkaniowej, przychodnia rejonowa wraz z gabinetami stomatologów oraz cukiernia, w której można usiąść przy kawie i ciastku. 

Sławutycz jak Kielce

Przede wszystkim jednak na tym blokowisku jest coś, czego w dzisiejszej Warszawie brakuje najbardziej: jest przestrzeń. I ta przestrzeń jest zagospodarowana w sposób planowy, przemyślany i konsekwentny, w logice innej niż maksymalny zysk, jaki deweloper może wycisnąć z każdego, dosłownie każdego metra kwadratowego terenu.

Blok z wielkiej płyty (Wikimedia Commons)

To nie jest tak, że ja w tej Warszawie siedzę sobie w bujanym fotelu i wspominam szczęśliwe dzieciństwo spędzone na kieleckim blokowisku. Nie. To po prostu było tak, że wyszłam rano z hotelu „Sławutycz” w Sławutyczu i dosłownie poczułam się, jakbym wysiadła z wehikułu czasu. Jakby ktoś mnie z powrotem do tego dzieciństwa na kieleckim Osiedlu „Uroczysko” przeniósł. I wy poczulibyście dokładnie to samo. 

Pewnie nie słyszeliście nigdy o Sławutyczu, prawda? Ja do niedawna też nie. To najmłodsze miasto Ukrainy. I jest fascynujące. 

Sławutycz, pawilony usługowo-handlowe fot. Urszula Kuczyńska

Leży blisko granicy z Białorusią, w obwodzie kijowskim, dokładnie 60 km od miejsca, w którym 26 kwietnia 1986 wybuchł reaktor nr 4 Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej. W zasadzie całe miasto powstało w ciągu … dwóch lat, między 1986 a 1988 rokiem. Bo katastrofa katastrofą, ale przecież było wiadomo, że pozostałe trzy reaktory CzEJ będą dalej pracować i wymagać obsługi; że potrzebni będą likwidatorzy skutków awarii; że gdzieś trzeba ulokować ludzi wysiedlonych z Prypeci; że przecież zjawią się nowi, bo trwała już budowa reaktora nr 5 a w planach dodatkowo był szósty. 

Wybór padł na miejsce – dosłownie – w samym środku lasu, na północny wschód od elektrowni. Las wykarczowano, doprowadzono kolej, zbudowano drogi i … miasto, które przypomina dziś żywy skansen epoki, w której powstało. I na swój niepowtarzalny sposób jest niezwykle piękne. A ludziom takim jak ja – urodzonym w pierwszej połowie lat 80-tych – potrafi wycisnąć łezkę nostalgii z oczu.

Punktem centralnym miasta jest plac ograniczony z jednej strony – ratuszem, z drugiej pawilonami handlowo-usługowymi, w których mieści się między innymi sam o uroczej nazwie „Mińsk”. 

Urząd miasta Sławutycza/ fot. Urszula Kuczyńska

Przy placu stoją też dwa pomniki: jeden stanowi symbol miasta, symbol zwycięstwa hartu ducha, siły i jedności w obliczu przeciwności losu. Wmurowano w niego ważny dla wyznawców prawosławia symbol: kamień z Jerozolimy. Zdobią go też tablice, na których wyryty jest tekst hymnu Sławutycza. 

Drugi pomnik, po przeciwnej stronie placu, stanowi świadectwo tego, czym Sławutycz u swojego zarania jest. A jest miastem-świadectwem, miastem-pomnikiem, miastem-symbolem życia po śmierci. Drugi pomnik to bowiem seria wizerunków osób, które straciły życie w wyniku czarnobylskiej awarii. Jest wśród nich i jedna kobieta – milicjantka, która feralnej nocy dyżurowała w biurze przepustek. Zmarła 5 miesięcy po katastrofie, w wyniku choroby popromiennej.

Sławutycz, Pomnik ofiar katastrofy/fot. Urszula Kuczyńska

Są w Sławutyczu i sala koncertowa, i szkoła muzyczna, i spory szpital. Jest restauracja „Stary Tallin” z szerokimi, drewnianymi stołami serwująca smaczną soliankę. Jest ogromny, pełen życia park, czy też raczej prospekt. To Prospekt Przyjaźni Narodów, ozdobiony całkiem współczesnymi rzeźbami, w tym rzeźbą mężczyzny sadzącego dąb – coś, co będzie trwało, żyło, kwitło i dawało owoce na długo po tym, kiedy jego samego zabraknie.

I jest muzeum – Muzeum Historii Sławutycza.

W pierwszym pomieszczeniu stoi makieta miasta i widać na niej to, co do dziś pozostaje widoczne na blokowisku, na którym dorastałam: że to przestrzeń zaplanowana, przestrzeń, w której jest miejsce na wszystko i gdzie nie ma przypadków. Przestrzeń przyjazna mieszkańcom, bo choć pomyślana z rozmachem, to jednak uszyta dokładnie na ich miarę. 

W Sławutyczu, według oryginalnych założeń, miało mieszkać ok. 25 000 osób. Ostatecznie zamieszkało jakieś 17 000. W międzyczasie zadecydowano bowiem o zarzuceniu budowy reaktora nr 5 i odstąpieniu od planów budowy szóstego. I, co gorsza, zabrakło funduszy na ukończenie miasta. Był 1988 rok, ZSSR się walił – politycznie, gospodarczo i społecznie. Sławutycz i prowadzona z wielkim zapałem budowa to jego łabędzi śpiew.

Makieta Sławutycza w Muzeum Historii Sławutycza/fot. Andrzej Urbański

I jest to śpiew niezwykły. Taki, który dzwoni w uważnych uszach, kiedy w piątkową noc siedzi się na pustych trybunach świetnie utrzymanego, sportowego stadionu i słyszy śmiech młodzieży, która pozbijana w grupki na centralnym placu „rozgrzewa” się przed pójściem na dyskotekę. Dzwoni, kiedy późnym popołudniem przechodzi się przez sosnowy zagajnik spod pustego skrzydła ogromnej podstawówki pod okna szkoły muzycznej, gdzie ktoś w jednej sali ćwiczy gamy na pianinie a w drugiej – na poprzecznym flecie. 

Sławutycz, miasto ośmiu narodów

W Sławutyczu jest jeszcze inny pomnik. Mówi się o nim, że to „ormiański orzeł koło Ajnura”.  Sławutycz budowało bowiem 8 narodów Sojuza. Każdy z nich odpowiadał za inną dzielnicę, zwaną w Sławutyczu kwartałem. Każdy odcisnął na mieście swój niepowtarzalny ślad: architektura każdego z kwartałów bezpośrednio nawiązuje do  architektury stolicy republiki, z której przybyli jego konstruktorzy. 

I tak oto jest w Stawutyczu kwartał bakiński, jest biełgorodzki i czernichowski. Są kwartały dobryniński, erywański i kijowski, leningradzki, moskiewski, pieczerski i ryski, talliński, tbiliski i wileński. Każdy inny a jednak wszystkie do siebie podobne i we wszystkich czuć to coś: tę niepowtarzalną atmosferę podwórek lat 80-tych, którą tak dobrze pamiętam z dawnych lat. 

W zamyśle, każdy kwartał miał mieć własny pomnik na cześć swoich budowniczych. Opowieść głosi, że – niestety – zdążyli tylko Ormianie. Ale za to jak!

Sławutycz jest jednym z najbezpieczniejszych miast Ukrainy. Z uwagi na specyficzną strukturę demograficzną i zawodową, długo nie było w nim praktycznie żadnej przestępczości – do tego stopnia, że nikt nie miał nawyku zamykać za sobą drzwi do mieszkania, bo po co. Przyszła jednak bieda lat 90-tych a potem 2000 i Sławutycz trafił na celownik kijowskich złodziei. Przyjeżdżali ze stolicy w ciągu dnia, kiedy większość ludzi była w pracy i kradli co mogli. Wtedy ludzie zaczęli się zabezpieczać. Ale nie wszyscy.

Urszula Kuczyńska w kuchni z epoki, Muzeum Historii Sławutycza/fot. Urszula Kuczyńska

– Dobry Boże – załamała ręce Gala, u której mój znajomy wynajmował kiedyś prywatną kwaterę na czas pobytu w mieście – A cóż niby mieliby mi ukraść? – szerokim gestem wskazała na mruczącą w kącie lodówkę Mińsk, czarno-biały telewizor z kineskopem i meblościankę z politurą na wysoki połysk – Z tego … skansenu? 

Wróćmy jednak do Muzeum Historii Sławutycza. 

Sławutycz. Historia nostalgiczna

Makiety miasta makietami, zdjęcia z jego budowy – zdjęciami, haftowane chusty z regionu – chustami, ale są tam dwa pomieszczenia, z których dosłownie nie miałam ochoty wyjść i ciężko nawet stwierdzić, z którego bardziej. 

Pierwszy to … kuchnia z epoki. Usiadłam na taborecie przy stole nakrytym kraciastą ceratą. Oparłam się o ścianę, którą zdobiła tapeta w pasy i dwa malowane talerze. Przewodniczka podsunęła mi herbatę zaparzoną w białym, ceramicznym serwisie w wielkie, pomarańczowe kropki i poczułam się jak u babci. Nawet te drewniane, ozdobne talerze na ścianie były takie same i już sama nie wiem, czy przywiózł je nam mój tata z którejś ze służbowych wypraw, czy babcia samodzielnie ustrzeliła je gdzieś na kieleckim bazarze.

Przewodniczka otwierała drzwiczki kuchennego kredensu a moim oczom kolejno ukazywał się świat mojego dzieciństwa: koszyczki do szklanek i stos lnianych ściereczek, cukierniczka w kwiatki i wysłużony prodiż. W końcu przewodniczka wyciągnęła z piekarnika dziwny przedmiot, na który będący ze mną panowie wydali zgodny okrzyk: „szto eto”?! 

– Orzeszki – zaśmiałam się jak wariatka – To przyrząd do robienia ciastek orzeszków. 

Ciasto robiło się takie jak na gofry, w kształcie skorupek orzechów włoskich. I nadziewało kremem. Leżało to tałatajstwo w kuchni moich rodziców przez lata. Moja mama nie użyła go nigdy, starsza i lubiąca pichcić siostra – może raz, góra dwa. Ale tego charakterystycznego wihajstra, z ciężkiego jak cholera jasna żeliwa, nie da się zapomnieć. Długo było szkoda go wyrzucić, ale w końcu taki spotkał go los. 

Ekipa Licznika Geigera w Muzeum Historii Sławutycza, sierpień 2021/fot. Andrzej Urbański

Podobnie było z ceramiczną karafką i zestawem kieliszków w kształcie ryb. Chociaż te, rzecz jasna, nie stały już w kuchni a na honorowym miejscu w największym pokoju, za szybą. Te mój tata przywiózł z całą pewnością, bo tylko dlatego przetrwały w naszym mieszkaniu tak długo. 

– Nie mogę wyrzucić – oburzyła się moja mama przy którymś przemeblowaniu na moją propozycję – To pamiątka ojca!

Nie pamiętam, aby ktoś kiedykolwiek faktycznie używał ich do picia wódki ani czegokolwiek innego. Pamiętam za to, że świetnie służyły za wazoniki do przynoszonych przeze mnie z łąki kwiatków. 

Siedziałabym w fotelu, przy stoliku z ebonitowym telefonem z tarczą dużo dłużej i gapiła się na stojące na półce kompletu Kowalskiego kryształy jeszcze długo, ale czas naglił. 

Była soljanka do zjedzenia, spacery do odbycia i zakupy do zrobienia. Następnego dnia trzeba było wstać wcześnie, by wraz z pracownikami Zony dojechać przez Białoruś elektrićką do stacji Semihody. Ta stoi tuż przy dawnej Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej a ja miałam w planach ją zwiedzić i powłóczyć się po Prypeci. 

Ale o tym następnym razem. Chwilowo idę po prostu zanucić takiemu jednemu do ucha, że może byśmy tak, najmilszy, wpadli na dzień do Sławutycza. By choć na chwilę wrócić myślami do krainy dzieciństwa i tego, co mogło było być, ale nie jest i nie było. 

Urszula Kuczyńska
Urszula Kuczyńska
Urszula Kuczyńska: lingwistka i ekonomistka, aktywistka klimatyczna i publicystka, prowadzi bloga "Z energią", którego możecie znaleźć pod tym adresem: https://www.facebook.com/urszulakuczynskazenergia
ARTYKUŁY POWIĄZANE

2 KOMENTARZE

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

NajNOWsze

NajPOPULARNIEJsze