Co roku jest tak samo. Do spowitej szarym niebem Warszawy przyjeżdżają tysiące prawicowców by wspólnie zaśpiewać hymn, wypić parę piw, odpalić race, pokrzyczeć coś o komunistach i przejść z centrum miasta pod Stadion Narodowy. Mniej więcej co dwa lata mamy też dodatkową inbę w postaci starcia zorganizowanej grupy kiboli ze stołeczną policją. Widziałem to kilkukrotnie, a nawet – trzymając w ręku kamerę – pchałem się w największy kocioł, żeby tylko uwiecznić zdarzenie, które i tak zostałoby nagrane przez kilkanaście innych osób. Widziałem zarówno płonący wóz TVN-u, jak i wyrywanie drzewek i oblężenie dworca przy stadionie (to ostatnie wryło mi się mocno w pamięć, bo zostałem spałowany). Marsz Niepodległości niczym mnie już nie zaskoczy.
Czy oznacza to, że jestem zblazowany i wizerunek mojej ojczyzny nie leży mi na sercu? A może pogodziłem się z tym, że 11.11 po prostu musi dojść do mordobicia transmitowanego przez pół Europy? Żadna odpowiedź nie jest poprawna. Prawdę mówiąc wydaje mi się, że Marsz Niepodległości zaczyna się wypalać. Obserwuję to mniej więcej od 2018 roku, gdy prezydent Andrzej Duda nie potrafiąc zorganizować konkurencyjnego wydarzenia poszedł na czele marszu. Od tamtej pory coś w uczestnikach wydarzenia pękło. Straciło ono swój awangardowy, offowy charakter. Dalej liczba uczestników zdarzenia stopniowo malała. W zeszłym roku Robert Bąkiewicz chwalił PiS, ale dodawał, że trzeba mu patrzeć na ręce. Tym samym anarchistyczny wymiar imprezy skarlał do reszty.
Nadzieją dla organizatorów Marszu może być przejęcie władzy przez opozycję, choć wówczas stracą stabilne źródło finansowania. Ale gdyby Donald Tusk wrócił do kancelarii premiera to faktycznie w uczestników mógłby wstąpić nowy duch buntu. Trasę marszu znów można by ustawić na południe, w kierunku Łazienek, tak aby przejść obok KPRM lub ambasady Rosji. Emocji byłoby co niemiara.
Marsz Niepodległości. Co na to wszystko opozycja?
Co roku wydarzenia z Warszawy transmitują też liberalne media, sadzając w studiu ekspertów komentujących live wyrywanie kostki brukowej. Po tylu latach trwania tego rytuału doszedłem do wniosku, że de facto jest im to na rękę. Można bowiem wygodnie zrzucić winę na PiS i zapomnieć, że Marsz kiełkował na długo przed ponownym dojściem Kaczyńskiego do władzy. Gdyby Marszu nie było formułę na ten dzień trzeba by wymyślać na nowo, a to byłoby męczące.
Wobec tego marazmu (a jak sądzę obie strony są Marszem tak samo zmęczone) pytanie „jak odzyskać Marsz Niepodległości?” wydaje mi się bezzasadne. Dziś nie da się już oddolnie zorganizować wydarzenia, które przykryłoby rozmachem Marsz. Przez najbliższe pięć lat będziemy obserwować jak ten wypala się do reszty (chyba, że przejmie go PiS a Bąkiewicza zastąpi np. Patryk Jaki, takich scenariuszy nie można wykluczać, ale są zbyt odległe by mówić o nich z dużą pewnością).
Opozycji zaś niezmiennie przypominam, że kalendarz ma 365 dni, a statystycznie wiosną jest ładniejsza pogoda niż jesienią. Wobec tego całą energię, którą dziś wkłada się w biadolenie nad upadkiem Święta Niepodległości można przenieść na organizację hucznych obchodów Święta Konstytucji 3-ego maja. Nawet w formie marszu, jeśli faktycznie Polacy tak bardzo lubią spacerować, a wydarzenie miałoby być konkurencyjne. Gdyby okazało się, że frekwencja podczas takiego święta przebiła tą listopadową, to Marsz Niepodległości stałby się tylko cieniem wobec prawdziwego święta polskiego patriotyzmu.
Zobacz też: