Kiedy minister Waldemar Buda powiedział, że mieszkanie „to prawo, a nie towar” w oczach lewicowców musiały błysnąć iskierki nadziei. Wszak to hasło powtarzane od lat przez ruch lokatorski, który nie tylko walczy z eksmisjami lokatorów, ale też podkreśla, że tak ograniczony zasób jak mieszkania wymaga szczególnego potraktowania. Nie jest to wbrew pozorom bardzo kontrowersyjny pogląd.
W 1977 roku ONZ ratyfikował dokument, w którym jest mowa o tym, że każdy ma prawo do „odpowiedniego poziomu życia dla niego samego i jego rodziny, włączając w to wyżywienie, odzież i mieszkanie”. Słowa o mieszkaniu, które jest prawem, a nie towarem padły też z ust Donalda Tuska, który w czerwcu powiedział, że „mieszkanie jest prawem człowieka, to znaczy móc mieszkać w godnych warunkach to nie jest jakiś przywilej, to nie może być marzenie i dorobek całego życia” . Ale wiadomo, że Tuskowi łatwo jest mówić takie rzeczy, bo po prostu nie jest u władzy i póki co nikt nie będzie go rozliczał z realizacji swoich pomysłów.
Co dokładnie proponuje rząd?
Propozycja rządu obejmuje przede wszystkim dopłaty do kredytów. Jeśli nabywca mieszkania nie ukończył 45. roku życia, to będzie mógł złożyć wniosek o kredyt oprocentowany jedynie na 2 proc. Różnicę pokryje rząd. Warto zwrócić uwagę, że rząd będzie dokładał się do kredytu przez 10 lat. Jeśli więc jego spłata potrwa dłużej – a jest to przecież wielce prawdopodobne – to po wycofaniu wsparcia rata wzrośnie o ładnych kilka procent.
Wielkość kredytu, w ramach tego programu wynosi maksymalnie 500 tys. zł w zakresie jednoosobowego gospodarstwa domowego i 600 tys. w przypadku rodziców, pary małżeńskiej lub rodzica wychowującego dziecko.
Innym rozwiązaniem proponowanym przez ministerstwo rozwoju są oszczędnościowe konta mieszkaniowe. To propozycja dla osób, które nie mają mieszkania i są gotowe odkładać pieniądze (od 500 do 2000 złotych) przez 3 do 10 lat. Jeśli taka misja zostanie zakończona sukcesem, a zaoszczędzone pieniądze zostaną spożytkowane na zakup mieszkania, to państwo przyzna wówczas specjalną premię, za pomocą której dołoży się do zakupu.
Pierwsze mieszkanie. Krok w dobrą stronę, który nie zakończy kryzysu
Jeśli za coś można pochwalić program proponowany przez rząd, to przede wszystkim za prostotę rozwiązań. O ile bowiem na pierwsze zakupy finansowane z kont oszczędnościowych trzeba będzie poczekać, o tyle dofinansowania do kredytów mogą zacząć się już w przyszłym roku. Jako, że program obejmuje zarówno rynek pierwotny jak i wtórny, a zaproponowana kwota 500 tys. złotych pozwala na zakup mieszkania w dowolnym mieście w Polsce jesteśmy pewni, że skorzysta z niego wiele osób.
To jednak program skierowany do ugruntowanej klasy średniej, a więc osób, które i tak nosiły się z pomysłem zakupu mieszkania pomimo szalejących cen za metr kwadratowy. Nowy program rządu, co prawda pozwala łatwiej poradzić sobie z wysokim kredytem, ale zupełnie nie wpływa na ceny mieszkań, a to te stanowią najczęściej zaporę, której nie sposób pokonać młodym ludziom.
To czy kredyt będzie oprocentowany na 2 proc. czy na 7 proc. nie będzie miało znaczenia, jeśli bank nie przychyli się do złożonego wniosku kredytowego. W sytuacji, w której w wielu miastach wojewódzkich cena za metr kwadratowy mieszkania przekracza 10 tys. złotych nawet dopłata od państwa nie przybliży młodych małżeństw do zakupu własnego „M”.
Jedynym rozwiązaniem, które trwale mogłoby rozwiązać ten problem jest zaspokojenie popytu mieszkaniowego, a więc najpewniej budowa przez państwo mieszkań na wynajem. Gdyby ministerstwo rozwoju postawiło na program budowy osiedli w nie urągającym godności standardzie, na których można by dożywotnio (z możliwością dziedziczenia) wynajmować mieszkania wówczas prawdopodobnie cena metra kwadratowego szybko poszłaby w dół. To jednak rozwiązanie czasochłonne, którego efektami nie będzie można się pochwalić po kilku miesiącach. Wątpliwe aby w roku wyborczym ktoś zdecydował się na tak ryzykowny krok.
Zobacz też: