O problemie rosyjskich nieruchomości w Warszawie pisaliśmy już dobry miesiąc temu. Sugerowaliśmy wówczas, że miejsce rosyjskiego ambasadora jest albo w Moskwie, albo – w najgorszym wypadku – w kontenerze gdzieś przy autostradzie A2, tak żeby placówka miała prestiż odpowiadający prestiżowi państwa. Niejako w odpowiedzi na nasz tekst Mateusz Morawiecki stwierdził, że nie można czyjegoś majątku zabierać, ot tak po prostu i musi w tym celu zmienić Konstytucję. To, jak wiadomo nie jest niczym prostym, w związku z czym sprawa utknęła w miejscu.
Mniej cierpliwości miał rząd litewski, który wyprosił rosyjskich dyplomatów z Wilna. Zresztą już od dawna Litwini grali w polityce zagranicznej odważniej od nas, co jest o tyle zaskakujące, że mowa przecież o kraju z dużo mniejszym potencjałem. Tamtejsza administracja szybko zareagowała na kryzys wywołany wyborami na Białorusi, a Swietłana Cichanouska właśnie nad Niemnem, a nie nad Wisłą szukała schronienia przed reżimem Łukaszenki. Litwini lepiej zachowali się także po otruciu Aleksieja Nawalnego i doprowadzili do spotkania ministrów spraw zagranicznych UE ze sztabowcami rosyjskiego polityka.
Co więcej, Litwa potrafiła też skuteczniej kokietować Amerykę, bardzo ostro grając wobec Chin. Litwini głośno mówili o dramacie Ujgurów oraz otworzyli przedstawicielstwo dyplomatyczne Tajwanu w Wilnie (i to pod nazwą Tajwan, a nie Biuro Przedstawicielskie Tajpeju). Dla Chin to było zbyt wiele. Pekin w odpowiedzi nałożył na Litwę szereg sankcji gospodarczych, ale ta odbijała to sobie amerykańskimi i tajwańskimi pieniędzmi. Być może, to właśnie nasz niepozorny sąsiad, jako jeden z pierwszych w Europie zrozumiał, że na naszych oczach tworzą się dwa bloki państw i jako państwo przyfrontowe powinien jasko zakomunikować, w której chce grać drużynie.
Ambasada Rosji. Piękny budynek, który można wykorzystać
Wróćmy jednak do rosyjskiego przedstawicielstwa w Warszawie. Obecnie, przez całą Europę przechodzi szereg incydentów związanych z ambasadami Federacji Rosyjskiej. Najbrutalniejszy miał miejsce w Bukareszcie. Tam w środę rano, w bramę ambasady Rosji wjechało auto. Samochód stanął w płomieniach, a kierowca zginał na miejscu. Policja bada okoliczności wypadku, ale nie wykluczone, że był to rodzaj samobójczego manifestu, podobnego do tego, który niegdyś na Stadionie Dziesięciolecia wykonał Ryszard Siwiec.
Z kolei w Dublinie ambasador Rosji jest wypraszany nie tyle przez irlandzkie władze, co przez dostawców mediów, którzy odmawiają dostarczania pod jej adres ciepłej wody czy gazu. To naprawdę zabawny protest, bo groteskowo obraca największy straszak, jakim do tej pory Rosja groziła Zjednoczonej Europie, czyli zakręcenie kurka z energią.
O tym, że relacje Rosji z całym wolnym światem są napięte nie trzeba nikomu mówić. Także polski rząd zajął wobec wojny na Ukrainie jednoznaczną pozycję i na tyle naciska Rosjanom na odcisk, że ci już przebąkiwali o możliwości zamknięcia placówki w Warszawie. Ambasador i jego świta miała zacząć się pakować, gdy polskie służby wydaliły 45 dyplomatów (sic!) pod zarzutem szpiegostwa.
Skoro i tak jesteśmy w otwarcie wrogich relacjach, a Rosja to państwo terrorystyczne, które dokonuje ludobójstwa, to może warto wziąć przykład z naszych litewskich kolegów i wyprosić Rosjan na dobre? Budynek, który zajmują to wielki pałac w centrum Warszawy, dodatkowo otoczony 4 hektarowym parkiem. Pomijamy fakt ile wart jest metr ziemi w tej lokalizacji, ale z budynku i ogrodu na pewno można zrobić lepszy pożytek niż dotychczas. Tym bardziej, że trzymanie tam Rosjan, to relikt poprzedniej epoki.
Pałac na Belwederskiej został zbudowany specjalnie dla nich w latach 50. Wówczas byliśmy państwem satelickim ZSRR. Dziś, dobrze byłoby zerwać z tą praktyką i pokazać Rosjanom, że ich miejsce jest w Moskwie.
Zobacz też: