
- Tak, Linkedin jest zajebiście popularny – ma już 740 milionów użytkowników na całym świecie
- Tak, przyjęło się, że aby odnieść sukces na rynku pracy trzeba mieć tam konto
- Nie, nie rozumiem jak niby miałoby mi to pomóc w znalezieniu roboty
Na szczęście o pracę aktualnie się nie martwię. Zresztą, nawet gdybym ją stracił to pewnie wróciłbym do tradycyjnego pomysłu rozsyłania CV i uruchomienia sieci kontaktów. Do tej pory to mnie nie zawodziło. Chcąc jednak być nowoczesnym, mniej analogowym i nie odstawać od swoich znajomych założyłem konto na LikedIn. Tak na wszelki wypadek.
Profil starałem się uzupełnić naprawdę drobiazgowo. Wszystkie szkoły, dyplomy, dodatkowe (potwierdzone przez znajomych!) zdolności, hobby wpisywane w różnych językach, tak żeby tajemniczy rekruter z Szanghaju zobaczył, że lubię wędkarstwo i kajakarstwo. Zdjęcie profilowe to pełna profeska. Wbity w garnitur, z szarmanckim uśmiechem na ustach, mógłbym z miejsca zastąpić Leonarda Di Caprio w Wilku z Wall Street.

I co? I nic.
Zacznijmy od zaproszeń do znajomych. Oczekiwałbym, że taka apka będzie próbowała matchować ze sobą ludzi z tej samej branży. Nic bardziej mylnego. Zaproszenia wysyłali mi już bankierzy, prawnicy, pracownicy branży tekstylnej, hotelarskiej, sex shopów i emeryci, którym po prostu się nudzi. Z mojej branży mogę wymienić dwa zaproszenia na dwadzieścia, a cieszę się tu większym powodzeniem niż na Tinderze.
Idźmy dalej, do ofert pracy. Tu nagminnie molestuje mnie oferta z polsko-francuskiej izby gospodarczej. Zgadnijcie, jakie jest główne kryterium, którego nie spełniam na oferowanym stanowisku? Oczywiście, znajomość francuskiego, którym władam gorzej niż Lech Roch Pawlak. Linkedin wciskał mi to z maniackim uporem, mimo że w moim CV mam zaznaczone jakie języki znam, a jakich wcale.
Na koniec zostawmy sobie crème de la crème, czyli skrzynkę odbiorczą. Pierwsza wiadomość to zaproszenie do webinaru o czat botach, którą na wszelki wypadek otrzymałem trzy razy. Dalej mam jeszcze informację o „innowacyjnej technologii testowania psychometrycznego kandydatów niższego szczebla” (cokolwiek to znaczy); zachęcenie do prowadzenia firmy na Słowacji; człowieka, który przedstawia mi się jako ekspert „działający na styku nauki i biznesu” oraz życzenia z okazji urodzin od zupełnie obcych sobie kontaktów.
Może to moja wina? Może pominąłem w ustawieniach opcję „bądź przydatny linkedinie” albo znajduje się ona za paywallem? W każdym razie, czekam na sprawną aplikację od najbliższego urzędu pracy.