
Scenariusz łatwy: Putinowi zależy wyłącznie na przyłączeniu Donbasu
Do tej pory największą kością niezgody między Ukrainą i Rosją jest kwestia ługańskiej i donieckiej republiki ludowej. Tak zwana „Noworosja” została odłączona od Ukrainy przed kilkoma laty i od tej pory Rosja domaga się uznania obu państw jako niepodległych i samodzielnych. To znana strategia Moskwy. To samo wcześniej zrobiono w Osetii Południowej i Abchazji, choć trzeba przyznać, że w przypadku konfliktu gruzińskiego miało to więcej sensu. Abchazi i Osetyńczycy istnieją naprawdę. Ługańczycy są chwilowym wymyłem Moskwy.
Gdyby Rosji chodziło tylko o trwałe przyłączenie obu republik do macierzy i zaakceptowanie tamtej agresji przez Zachód, to możemy być niemal pewni, że do ataku nie dojdzie. Jego koszty stanowczo przekroczyłby potencjalne korzyści. Ukraińska armia jest w dużo lepszej kondycji niż kilka lat temu, cały czas jest dozbrajana, a zdjęcia bombardowanych miast szybko obiegłyby świat.
Wiele wskazuje na to, że podczas gdy prezydentura Joe Bidena nie spełnia pokładanych w niej nadziei (staruszek obiecywał, że USA znów będzie strażnikiem wolnego świata), tę rolę będzie chciał wziąć na siebie Londyn. Boris Johnson nie tylko dozbraja Ukrainę, ale i grozi nacjonalizacją rosyjskich majątków w stolicy Anglii. Nie jeden car zakończył już swoje rządy przez bunt bojarów. Może to spotkać nawet kogoś tak potężnego jak Putin. Głupio byłoby stracić władzę w Moskwie, przez bój o formalny status Ługańska.
Scenariusz „normalny”: Putin chce zdestabilizować Ukrainę i przy okazji najbliższych wyborów zainstalować swojego człowieka
To scenariusz, który ma dużo więcej sensu, niż pierwszy i ostatni. Putinowi nie opłaca się rozbierać państwa po kawałku, bo każda kolejna inwazja będzie trudniejsza. Dużo lepiej byłoby trzymać w Kijowie lojalnego człowieka, który zabezpieczałby interesy Moskwy. Kimś takim był Wiktor Janukowycz. Tu trzeba jednak oddać, że mimo tworzenia genialnych warunków dla rosyjskiego biznesu i dławienia przejawów demokracji, Janukowycz potrafił doprowadzić do podpisania korzystnej dla Ukrainy umowy charkowskiej (rosyjska flota na Krymie w zamian za dużo tańszy gaz) oraz wbrew przewidywaniom nie doprowadził do fuzji Naftohazu z Gazpromem. Oceniając go, pamiętajmy jednak, że to polityk formatu Gomułki czy Jaruzelskiego. Niesamodzielny, uzależniony od Moskwy figurant, który nie miał skrupułów by strzelać do własnych obywateli. Ktoś taki, najlepiej wybrany w wyborach i bez większych kontrowersji, byłby dla Putina idealny. Być może, to zeszłoroczna, nieudana białoruska rewolucja odebrała władcy Rosji nadzieje na taki scenariusz. Wywołanie wojny oznaczałoby dla Ukrainy zapaść ekonomiczną i problemy energetyczne. Jedno i drugie z pewnością przyśpieszyłoby przetasowanie kadr zasiadających w Kijowie.
Scenariusz trudny: Władimir Putin chce się zapisać w historii
Władimir Putin wkrótce skończy 70 lat. Rosją rządzi już dłużej niż Breżniew. W historii z pewnością zapisał się jako ten, który wyprowadził kraj z kryzysu i przywrócił rządy silnej ręki. W ciągu ostatniego dwudziestolecia potęga największego państwa świata zasadzała się głównie na paliwach kopalnych. Te jednak odchodzą do lamusa, Europa śmiało się dekarbonizuje i każdy kolejny rok zbliżający nas do pełnej neutralności klimatycznej będzie ciosem dla rosyjskich: gazu, ropy i węgla. Zranione zwierze będzie głośno ryczeć. Będący niewiele młodszym od Jarosława Kaczyńskiego Putin może to odczuwać i może chcieć zatańczyć swój ostatni taniec. Zapisać się w historii jako ten, który choć na chwilę przywrócił chwałę Związku Radzieckiego. Nawet kosztem wywołania wojny, podobnej do tej którą ZSRR toczyło w Afganistanie.
Zobacz też: