- Izrael regularnie atakuje irańskie tankowce płynące przez Morze Czerwone
- Mimo tego, winą za najsłynniejszy tego typu atak obarczany jest Iran
- Prawda jest taka, że „cicha wojna” między statkami pod banderą obu państw trwa co najmniej od lata 2019 roku
Izrael się nie cacka. Przez ostatnie lata państwo żydowskie podejmowało liczne wysiłki mające na celu zatrzymanie irańskiego programu atomowego. Wymienić możemy sabotaż, morderstwa i ataki cybernetyczne. Ten ostatni był szczególnie perfidny, bo do zainfekowania systemu instalacji wzbogacającej uran wykorzystano pracującego tam holenderskiego inżyniera. Nie ma wątpliwości, że między Izraelem a Iranem trwa wojna, która czasem z zimnej zamienia się w gorącą.
Izrael kontra Iran. Wojna na morzu trwa
Warto wspomnieć o atakach na irańskie tankowce przepływające przez Morze Czerwone. Do pierwszego takiego zdarzenia doszło najprawdopodobniej latem 2019 roku. Bezpośrednią przyczyną ataku było łamanie przez Iran sankcji, które zostały nałożone na Teheran przez rząd w Waszyngtonie. Te z kolei były pokłosiem prowadzonego przez kraj ajatollahów programu atomowego, zagrażającego bezpieczeństwu na Bliskim Wschodzie.
Od tej pory wzajemne ostrzeliwanie swoich okrętów czy to na Morzu Śródziemnym, Czerwonym czy Arabskim to normalka. Iran transportuje ropę do Syrii (w której wciąż toczy się wojna domowa) i Libanu. Nie da się pokonać tej trasy, nie przepływając Izraelczykom pod nosem. Ci z kolei uważają, że poza surowcem na statkach znajduje się broń, dostarczana islamskim bojownikom.
Doniesienia o kolejnych atakach to świetny papierek lakmusowy, żeby sprawdzić, co aktualnie dzieje się w świecie dyplomacji. W sierpniu, gdy media donosiły o ożywieniu relacji między USA i Iranem w sprawie porozumienia nuklearnego, jeden z irańskich tankowców „wpadł na minę”. Strona izraelska potraktowała to jako wypadek i choć ten teoretycznie było to wydarzenie jakich wiele na tych wodach, to po raz pierwszy zaatakowano obiekt wojskowy. Oficjalnie miał być on wykorzystywany do zwalczania piratów grasujących na Morzu Czerwonym i to pomimo tego, że mowa o wodach, do których Iran nie ma dostępu.
Co ciekawe, 200 mil morskich od zatopionego okrętu znajdował się amerykański lotniskowiec, nazwany na cześć prezydenta Dwighta D. Eisenhowera. Istnieje zatem podejrzenie, że atak był „prezentem” dla Amerykanów, którzy mogli zyskać swobodę manewrowania w tym regionie.
Dlaczego Izraelczykom, aż tak bardzo zależy na irańskich okrętach? Cóż, w ten sposób władze w Jerozolimie są w stanie torpedować (dosłownie) irańskie wysiłki dążące do obejścia amerykańskich sankcji w obrocie ropy naftowej. Po raz kolejny, potwierdza się teza, że kto ma władzę nad kanałem sueskim, ten ma władzę nad tym regionem. Zresztą to, o jak ważnym przesmyku mówimy potwierdziło się w kwietniu, gdy kanał został sparaliżowany, a powstały zator wydatnie spowolnił światową gospodarkę.