Wyekstrahowanie substancji czynnych z roślin zawierających substancje psychoaktywne nastąpiło na fali rewolucji naukowej w XIX wieku. Morfina i kokaina, całkowicie legalnie produkowane i sprzedawane, zdominowały obraz niemieckiego (przede wszystkim berlińskiego) życia w dekadzie po I wojnie światowej. Gdy jednak tylko konserwatywni i purytańscy naziści przejęli władzę, postanowili wyciąć raka narkomanii ze zdrowej tkanki narodu niemieckiego.
Awersja do osób korzystających z substancji psychoaktywnych była rzecz jasna podszyta antysemityzmem. Przekonywano, że za produkcją narkotyków stoją Żydzi, którzy w ten sposób dokonują depopulacji germańskiej Rzeszy. W zupełnej kontrze do tego stała jednak polityka państwa, związana z pervitinem – cudownym lekiem na wszystko, wyprodukowanym w latach 30. przez firmę Temmler.
Producenci pervitinu przeprowadzili agresywną kampanię reklamową, w której zachęcali do korzystania z tego leku bez recepty na wszystkie dolegliwości. Jedna tabletka miała poprawiać samopoczucie, likwidować uczucie zmęczenia i przywracać chęć do pracy – co ciekawe, wszystko to obiecywał także nazizm. Pervitin zestawiano z kawą, podkreślając jego wyższość nad kofeiną z uwagi na brak uzależniającego efektu spożycia. Produkowano specjalne praliny zawierające specyfik, przeznaczone dla gospodyń domowych, a także słodzone syropki dla dzieci (jedna łyżka i przestaje beczeć!). Pod koniec lat 30. lek stał się powszechnie stosowanym środkiem w całej III Rzeszy. Ewentualne skutki uboczne pervitinu, nawet jeśli bywały opisywane, jakoś nie przebijały się do świadomości społecznej.
Gdy w 1939 r. Niemcy wkroczyli bez wypowiedzenia wojny na terytorium Polski, bardzo wielu z nich zabrało ze sobą na kampanię zapasiki pervitinu. Ohler przytacza kilka listów pewnego żołnierza Wehrmachtu, który wysyłał do swojej rodziny dość lakoniczne komunikaty z frontu – w niemal każdym jednak wspominał o leku, informując, ile ma go jeszcze na składzie, względnie prosząc o dosyłkę kolejnej porcji. Pervitin sprawiał, że żołnierze mieli więcej energii, chciało im się walczyć za Rzeszę, a poza tym nie zadawali sobie zbędnych pytań, o to co właściwie robią na polskich bezdrożach. Informacje o cudownym działaniu leku doszły finalnie do decydentów. Z jednej strony, środek ten wpisano na listę substancji wymagających recepty, z drugiej, dowódcy Wehrmachtu postanowili wykorzystać go odgórnie.
Pervitinu nie zabrakło także na froncie zachodnim
Kampania wojenna we Francji w 1940 r. miała opierać się na efekcie zaskoczenia – niemieckie wojska przejechały przez wzgórza w Ardenach i uderzyły od północy z ominięciem silnie ufortyfikowanej linii Maginota. Aby jednak wykonać taki plan, należało nie spać, tylko pędzić do przodu i nie patrzeć za siebie. W jechaniu czołgiem przez kilka dób non stop pomagał cudowny pervitin. Wojska pancerne generałów Guderiana i Rommla były dzięki niemu w stanie pokonać dystans z granicy niemiecko-belgijskiej do normandzkiego wybrzeża Atlantyku w kilkanaście dni. Tego drugiego Ohler przewrotnie nazwał nawet „kryształowym lisem” – zaraz ujawnię, dlaczego.
Już wtedy jednak dowództwo zdało sobie sprawę z niemiłych konsekwencji działania leku. Czołgiści po zejściu z kilkudniowego ciągu pervitinu mieli kaca gorszego niż alkoholowy, zasypiali w pozycji w której się znajdowali i niespecjalnie nadawali się do życia. Armia stopniowo zaczęła się wycofywać z użycia leku, już w kampanii przeciwko Związkowi Radzieckiemu odgrywał marginalną rolę. Także dlatego, że strategia blitzkriegu zwyczajnie nie mogła zadziałać przy takich warunkach strategicznych. Mimo to, żołnierze nadal mogli dysponować pervitinem na własną rękę – ponoć pomagał niektórym jeszcze na etapie walk pod Stalingradem. Środek rozdawano też lotnikom i załogom okrętów podwodnych.
A czym w ogóle był pervitin? To nic innego jak znana dobrze z serialu „Breaking Bad” metamfetamina. Tajemnicą poliszynela jest to, że z amfetaminy czy innych stymulantów korzystali lotnicy wszystkich stron konfliktu, jednak nie każdy wie o jej tak powszechnym zastosowaniu również podczas kampanii lądowej. Do myślenia daje to, ilu zbrodni mogli dokonać faceci znajdujący się pod wpływem środka zmieniającego świadomość. Jeśli mieliście kiedyś do czynienia z naćpanymi kolesiami w klubie, na meczu czy w innych okolicznościach, to wyobraźcie sobie teraz, że mają oni na sobie mundury feldgrau albo czapeczki z totenkopfem i właśnie zamierzają podjąć szturm na pozycje waszego oddziału. Poziom pobudzenia, agresji i braku refleksji po stymulantach jest taki, że byliby oni w stanie rozstrzeliwać przeciwników i bez żadnych rozkazów.
Adolf Hitler też się faszerował
Równie ciekawym wątkiem jest ten dotyczący samego wodza III Rzeszy i jego relacji z przybocznym lekarzem. Ten znany akwarelista, wegetarianin i purytanin był również straszliwym lekomanem. Od późnych lat 30. jego prywatny doktor Theo Morell bez ustanku faszerował go zastrzykami zawierającymi lekowe koktajle na prawdziwe i urojone problemy führera.
Wśród środków do iniekcji znajdowały się zwykła glukoza i witaminy, ale także mniejsze lub większe dawki różnych lekarstw, w tym hormony z organów zwierzęcych produkowane osobiście przez Morella. Kilka lat takiej terapii, a także niewątpliwie stres wynikający z paranoicznego usposobienia Hitlera, doprowadziły jednak do kolejnych rozstrojów jego zdrowia. Przełomowym musiał być moment, gdy przebywający w bunkrze w Wilczym Szańcu przywódca otrzymał eukodal – pod tą handlową nazwą krył się oksykodon, silny opioid będący pochodną kodeiny. Jak każdy środek z tej grupy, uzależnia i szybko wytwarza tolerancję.
Według tezy Ohlera Hitlerowi, który gardził kawoszami, a Ewie Braun postawił ultimatum – papierosy albo on – bardzo spodobał się nowy środek obecny w mieszankach. Jego działanie spowodowało, że wódz mógł dalej wierzyć w swój geniusz militarny i zwycięstwo swoich wojsk, wbrew wszelkim dostępnym analizom i faktom. Theo Morell dość skrupulatnie prowadził dokumentację medyczną pacjenta i zapisywał wlane w jego żyły środki – nie dziwota, musiałby bronić się jakoś przed gestapo w przypadku nagłego zejścia dyktatora.
Oficjalnie opioidy Hitler dostawał tylko od wielkiego dzwonu albo z okazji świąt. Gdy jednak zaczął otrzymywać eukodal, bardzo często w papierach pojawia się sformułowanie „zastrzyk jak zwykle” albo wręcz „X”. Autor uważa, że za tym mógł kryć się właśnie narkotyk. Należy jednak mieć na uwadze, że jest to pewna spekulacja, której falsyfikacja albo potwierdzenie nie będzie już możliwa z uwagi na brak dostępnych źródeł. Znając narkotykowe realia epoki, a także struktury działania w państwach totalitarnych, nie brzmi to jednak wcale niewiarygodnie.
Jakby opiaty to było mało, wódz wkrótce miał uzależnić się od kolejnego środka. Po próbie zamachu w 1944 r. doszło do uszkodzenia jego błon bębenkowych. Specjalnie sprowadzony na tę okoliczność wojskowy laryngolog zalecił Hitlerowi smarowanie wewnętrzne nosa, gardła i uszu roztworem z kokainy. W połączeniu z otrzymywanymi porcjami eukodalu, który serwował mu prywatny lekarz (a nie konsultowali się ze sobą – Morell był cywilem, więc lekarz wojskowy gardził nim i nie uznał za konieczne rozmawiać o stosowanej terapii) wódz zaczął się znajdować na permanentnym speedballu, znanym wam być może z filmów o narkomanach.
Takie połączenie opioidu i stymulantu skutkuje tym, że w organizmie dochodzi do pewnej walki – ten pierwszy prowadzi do depresji ośrodkowego układu nerwowego, a ten drugi do jego pobudzenia. Działanie narkotyków pobudza się wzajemnie, jednak ich skutki uboczne stają się trudne do przewidzenia i prowadzą do potężnego obciążenia organizmu, co może zakończyć się zgonem, zwłaszcza osoby o kiepskim zdrowiu. Na skutek korzystania ze speedballu kilkadziesiąt lat po wojnie świat straci chociażby Johna Belushiego czy Layne’a Stanleya. Tymczasem po obu środkach wódz III Rzeszy, odklejony od rzeczywistości, nie był w stanie już podejmować sensownych decyzji. Eukodal i koks zrujnowały jego zdrowie, nadwyrężone przez stres i lata lekomanii. Prawdopodobnie wątroba wodza stopniowo przestawała funkcjonować, doznawał on zaparć, żółtaczki i drgawek.
W 1945 roku na skutek alianckich nalotów przemysł Niemiec nie pozwalał już na przewidywalną produkcję narkotyków i nawet wódz nie mógł zdobyć kokainy i eukodalu. Z tego też powodu Morell został zwolniony – tak jak diler, który nie jest w stanie dostarczyć ćpunowi więcej towaru. Gdy Hitler znalazł się w bunkrze Kancelarii Rzeszy w oblężonym przez Sowietów Berlinie, był już prawdopodobnie na najpotężniejszym zjeździe w swoim życiu, a znikąd nie mogła przyjść pomoc.
Pomyślcie o tym następnym razem, gdy będziecie oglądać tę słynną scenę w niemieckim „Upadku” z 2004 r. Być może syndrom odstawienny miał również pewien wpływ na to, że po pierwszym po latach trzeźwym spojrzeniu na swoją sytuację wódz postanowił strzelić sobie w łeb.
Ciekawy i mało poruszany dotąd przez historyków jest właśnie możliwy wpływ tego, jak działanie podejrzanych leków i narkotyków prowadziło paranoicznego z natury Hitlera przez kolejne podejmowane przez niego decyzje w latach swoich rządów. Co z innymi dyktatorami tego czasu? Czy również mieli swoich lekarzy, którzy faszerowali ich środkami rozweselającymi? Wiemy, że doktor Morell w swoim czasie „leczył” też Mussoliniego. Czy jest możliwe, że obecnie taki Kim Dzong Un znajduje się na jakimś haju, na którym wygłasza swoje agresywne tyrady, a jednocześnie ignoruje problemy, które rujnują jego kraj? Czy mamy jakąś gwarancję, że wojska innych krajów po II wojnie światowej nie korzystały na masową skalę ze stymulantów, by chociaż przez pewien czas zmienić żołnierzy w bestie? Hegel uważał, że to właśnie wielkie jednostki są motorami napędowymi, które poruszają kołami historii. Szkoda, że nie mógł przewidzieć, że równie dobrze mogą one być zwyczajnie wyćpane do niemożliwości.
„Czy mamy jakąś gwarancję, że wojska innych krajów po II wojnie światowej nie korzystały na masową skalę ze stymulantów, by chociaż przez pewien czas zmienić żołnierzy w bestie?”
Lotnicy US Air Force są zobowiązani do przyjmowania amfetaminy podczas długich (co najmniej kilkunastogodzinnych) lotów bojowych, aby cały czas funkcjonować w pełnym skupieniu.