
Fashion Week to cykliczna, coroczna impreza, organizowana w jednym z największych polskich centrów handlowych – łódzkiej Manufakturze. Już sama nazwa wskazuje, wokół czego kręcić będzie się wydarzenie, mające już za sobą kilkunastoletnią tradycję. Tymczasem to, co odbywa się w centrum handlowym, to bardziej targi niż pokazy.
Łódź. Fashion Week w Manufakturze. Na pokaz z farbą z Leroy Merlin i kurczakiem z KFC
Zakupowy weekend (obniżki cen o nawet 50 proc. na nowej kolekcje) uświetniły swoją obecnością znane tiktokerki i prowadzący imprezę Krzysztof Ibisz. Trudno więc pozbyć się wrażenia, że były to raczej atrakcje mające umilić szturm na sklepy, niż osobne, wartościowe wydarzenie.
Zresztą Manufaktura nie zmienia z powodu Fashion Weeku swojego rytmu pracy. Wybieg ustawiony jest między sklepami, tak że mijać go mogą nie tylko zainteresowani, ale też ci którzy z farbą zakupioną w Leroy Merlin zmierzać będą do KFC. Trudno przy takiej oprawie mówić o jakimś szczególnym prestiżu związanym z wydarzeniem.
Fashion Week. „Nie chcę ubrań z cierpień”
Gdy na scenie modele prężyli się prezentując nowe ubrania dostępne w sklepach, przed wybiegiem stanęła aktywistka Extinction Rebellion z transparentem „Nie chcę ubrań z cierpień”. Jak czytamy na stronie organizacji, to protest przeciwko:
- wyzyskowi związanemu z produkcją tzw. fast fashion,
- braku poszanowania dla środowiska naturalnego,
- wmawianiu konsumentom, że muszą kupować coraz więcej, mimo że de facto tego nie potrzebują.
Jako że sami przed kilkoma dniami pisaliśmy o tym, w jak katastrofalnym stanie są rzeki w Bangladeszu, do których trafią barwniki i metale ciężkie, nie ukrywamy, że protest trafił w nasz gust. Chociaż próżno szukać o nim informacji w mediach głównego nurtu. Najwyraźniej dla innych mediów ważniejsze od prawdy na temat rynku tekstylnego jest dobre samopoczucie organizatorów wydarzenia. Kasa z reklam od dużych marek odzieżowych też piechotą nie chodzi.
Wszyscy jesteśmy ofiarami mody
Podwójnego kontekstu dostarcza zresztą fakt, że pokaz organizowany jest na terenie byłej fabryki Izraela Poznańskiego. Dawne imperium odzieżowe łódzkiego magnata zbudowane zostało między innymi dzięki bardzo tanim kosztom pracy w regionie. Na chichot historii zakrawa fakt, że dziś w tych samych murach „moda” nie jest już tworzona, a konsumowana. Łódzkie włókniarki zostały zastąpione przez pracujące kilkanaście godzin dziennie kobiety z Bangladeszu, Wietnamu czy Indonezji.
Nie jest to zresztą pierwszy protest Extinction Rebellion na wydarzeniu modowym. W 2020 r. aktywistka dostała się na wybieg kolekcji Diora SS21 w Paryżu i przespacerowała się po nim z płachtą z napisem „We are all fashion victims”, zanim została ściągnięta przez ochroniarzy. Po wydarzeniu działacze wezwali do „natychmiastowego zmniejszenia poziomu produkcji, zważywszy na to, że we Francji w 2019 r. sprzedano 42 sztuki odzieży na osobę”.
Francja przykładem
Choć poziom konsumpcji wciąż jest zatrważający, Francja jest pierwszym państwem, które problem potraktowało poważnie. W 2017 roku rząd rozciągnął unijną dyrektywę zobowiązującą każdy kraj do recyklingu 50 proc. odpadów również na przemysł odzieżowy. Eksperci przy okazji wyliczyli, że 95 proc. tekstyliów da się wykorzystać ponownie i taki też długoterminowy cel wyznaczyła sobie Francja.
Póki co prawo zobowiązuje producentów do przyjmowania ilości odpadów tekstylnych stanowiących połowę tego, co wytworzyły w danym roku. Kto nie chce tego robić, płaci dodatkowy podatek. W efekcie powstał system recyklingu i sortowania odzieży, dzięki któremu w skali kraju pracę 1400 osób, z czego połowa do tej pory miała problem z zatrudnieniem. Celu nie udało się jeszcze osiągnąć, ale w 2020 roku odzyskano prawie 40 proc. odpadów. W 2013 roku było to 27 proc.
Czytaj więcej:
- Jednak nie utoniemy w plastiku? Superenzym rozkłada go w kilka dni
- Atramentowe rzeki Azji. Prawdziwy koszt tanich ubrań
Na początku 2020 roku administracja Emmanuela Macrona poszła krok dalej. Uchwalono ustawę zakazującą markom modowym i sprzedawcom ubrań niszczenia tych produktów, które nie znalazły nabywców lub zostały zwrócone.
Francja robi co może, by powstrzymać konsumpcyjne szaleństwo, ale wciąż generuje 1/10 unijnych odpadów tekstylnych. 3,5 miliona ton ciuchów wyrzucanych rocznie przez Europejczyków to dużo, ale niewiele w porównaniu z 10 milionami ton w USA, 15 milionami w Indiach czy 20 milionami w Chinach. To tam potrzeba prawdziwej zmiany, a Europa może być przykładem.