
Ludwik Dorn swoją całą polityczną karierę związał z Jarosławem Kaczyńskim. Był z nim gdy ten współpracował z Wałęsą i gdy od Wałęsy odchodził. Współtworzył Porozumienie Centrum i wspólnie z Kaczyńskimi znosił kolejne porażki wyborcze. W 2005 roku jego lojalność została nagrodzona. W rządzie Kazimierza Marcinkiewicza został ministrem spraw wewnętrznych i administracji oraz wicepremierem. To wówczas w mediach zaczął funkcjonować jako „trzeci bliźniak”, idealne uzupełnienie duetu Jarosława i Lecha.
Konflikt z Dorna z Kaczyńskim kiełkował podczas rządów PiS (różne wizje prowadzenia resortu), ale naprawdę eksplodował po porażce wyborczej w 2007 roku. Wówczas Dorn zaczął w wywiadach kwestionować przywództwo Kaczyńskiego i sens jego decyzji. W zamian za to został z partii wyrzucony. Można ten moment potraktować symbolicznie, jako początek przemiany PiS w partię ludową, która żegna się z pojedynczymi inteligentami i radośnie wchłania elektorat Samoobrony.
Później Dorn próbował jeszcze sił w polityce, ale łatka „trzeciego bliźniaka” i nieudawany konserwatyzm ewidentnie mu przeszkadzały. Jako taktykę medialną obrał coraz silniejsze wjeżdżanie w Kaczyńskiego. W 2009 roku udzielił „Dziennikowi” wywiadu, w którym nazwał Kaczyńskiego „sułtanem otoczonym politycznymi eunuchami”.
Bezskutecznie próbował zdobyć mandat europosła razem z Solidarną Polską Zbigniewa Ziobry (2014) oraz później mandat poselski z listy Platformy Obywatelskiej (2015). Zrażony, zajął się publicystyką. Z roku na rok – wzorem Romana Giertycha – coraz częściej pojawiał się w liberalnych i opozycyjnych mediach.
Być może, gdyby żył, mógłby stanowić trzon jakiejś przyszłej, demokratycznej prawicy.